Recenzja - Zbigniew Herbert 'Barbarzyńca w ogrodzie'

Zbigniew Herbert urodził się 29 października 1924 we Lwowie,. Był wielkim polski poeta, eseista, dramatopisarz, autorem słuchowisk.

Przed wojną w Państwowym VIII Gimnazjum i Liceum im. Króla Kazimierza Wielkiego we Lwowie. Po zajęciu Lwowa przez Niemców kontynuował naukę na tajnych kompletach, gdzie uzyskał maturę. Rozpoczął studia polonistyczne na konspiracyjnym Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, ale przerwał je z powodu wyjazdu do Krakowa. Tam studiował ekonomię, uczęszczał także na wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim i Akademii Sztuk Pięknych. Rozpoczęte w Krakowie studia prawnicze kontynuował na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 1949 roku został przyjęty na drugi rok filozofii. W 1950 przeniósł się na Uniwersytet Warszawski. Sytuację Herberta zmienił rok 1956 – odwilż polityczna i koniec obowiązkowego socrealizmu w literaturze umożliwiły mu debiut, zaś sukces literacki przyczynił się do poprawy warunków życiowych. Stypendium, które otrzymał pozwoliło mu odbyć pierwszą zagraniczną podróż. Pierwszą podróż zagraniczną rozpoczął w 1958 r. Udał się przez Wiedeń do Francji (maj 1958 - styczeń 1959), odwiedził Anglię (styczeń - marzec 1959), Włochy (czerwiec - lipiec 1959), po czym ponownie Francję. Do Polski powrócił w maju 1960. Plonem tej podróży był Barbarzyńca w ogrodzie, który wraz z esejami "Labirynt nad morzem" i "Martwa naturą z wędzidłem" tworzy swoistą trylogię, niezwykłą opowieść o "złotych wiekach" sztuki i cywilizacji europejskiej. Niestety autor nie doczekał wydania ostatniej książki. Zmarł 28 lipca 1998 w Warszawie.

Poeta został nagrodzony bardzo wieloma nagrodami, nie tylko w Polsce. W śród nich można wymienić min. Nagrodę Fundacji im. Kościelskich, w Genewie, nagrodę Fundacji A. Jurzykowskiego w Nowym Jorku, Internationaler Nikolaus Lenau Preis, oraz nagrodę im. Gottfrieda von Herdera w Austrii, nagrodę im. Petrarki w RFN-ie, czy Jerusalem Prize for the Freedom of the Individual in Society.

Zbigniew Herbert napisał bardzo wiele utworów, nie tylko tomów poezji (choćby najlepiej znany 'Pan Cogito', czy ostatni 'Epilog burzy'), ale także zbiory esejów i opowiadań (w tym 'Barbarzyńca w ogrodzie'), czy dramaty (min. "Rekonstrukcja poety"). Wydano także liczną korespondencje pisarza, z przyjaciółmi, Jerzym Zawieyskim, czy Henrykiem Elzenbergiem.

'Barbarzyńca w ogrodzie', jak wspomniałam, był wynikiem podróży Herberta na przełomie lat 1958 / 59. Sam autor, w kilku słowach wstępu, ukazuję nam, co kryję się pod, niby zwykłymi, szkicami z podróży: "(...) Gdybym miał wybrać motto dla całej książki, przepisałbym takie zdanie Malraux : "Tegoż wieczoru, kiedy Rembrandt jeszcze rysuje - wszystkie sławne Cienie i cienie rysowników jaskiniowych śledzą spojrzeniem wahającą dłoń, która przygotuje im nowe trwanie poza śmierć lub nowy ich sen".[1]

Recenzentka książki, pani Barbara Marciniak, dodaje: "Te szkice można czytać na wiele sposobów. Co innego znajdzie w nich amator historii starożytnej, co innego wielbiciel eseistyki Herberta." I nie można, nie zgodzić się z tą opinią. Poszukując informacji na temat życia autora, znalazłam kilka recenzji dotyczących tej książki. Część z nich spostrzegała w autorze zakompleksionego podróżnika, z komunistycznego kraju, który dopiero ogląda 'prawdziwy' świat. Inne, zaś, szczególną uwagę skupiają na umiłowanej, przez Herberta, sztuce, a przede wszystkim malarstwie, co widać w jego barwnych opisach, nie tylko architektury, ale i krajobrazów. Jeszcze inne, patrzyły na całą trylogię ("Barbarzyńca w ogrodzie", "Labiryntem nad morzem" i "Martwą naturą z wędzidłem"), jako niezwykłą opowieść o "złotych wiekach" sztuki i cywilizacji europejskiej.

Nie spotkałam się jednak, z recenzją, która spojrzałaby na 'Barbarzyńcę w ogrodzie', pod punktem ściśle historycznym. A może okazać się to bardzo ciekawe, gdyż autor, znów w wstępie, pisze: "(…) Sądziłem, że należy przekazać pewien zasób wiadomości o odległych cywilizacjach, a że nie jestem fachowcem, ale amatorem, zrezygnowałem ze wszystkich uroków erudycji: bibliografii, przypisów, indeksów. Zamierzałem bowiem napisać książkę do czytania, a nie naukowych studiów. "[2] I z tego właśnie powodu, ta książka, może się okazać nawet lepsza do nauki, niż pięciuset stronicowe tomiszcza.

Struktura książki, początkowo wydaje się chaotyczna, nie powiązana ze sobą. Ot, rzeczywiście, luźne szkice, z kolejnych miast, przez które Herbert podróżował. Jednak, gdy chwilę się zastanowimy, odkryjemy, że autor, podróżował nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie.

Pierwszy rozdział - 'Lascaux' - przedstawia nam ogólnie pojęte informacje o prahistorii. Niestety, niektóre nie są już aktualne, dużej części brak. Ale można szybko zrozumieć dlaczego, nie wiedząc nawet, kiedy została po raz pierwszy wydana książka. W którymś z następnych rozdziałów, autor wplata historię poszukiwań człowieka, który pamięta Van Gogha! Pamiętając, że malarz zmarł w 1890 roku, osoba, go pamiętająca, powinna była się urodzić w okolicach, co najmniej 1885! Z kolei to sugeruje nam, że Herbert podróżował około lat 50/60 XX wieku, co zgadza się z biografią, oraz datą wydania książki.

Kolejny rozdział - 'U dorów' - zgodnie z hierarchią Wincelmana omija sztukę, choćby, mezopotamską, egipską , kreteńską, czy mykeńską i skupia się na wspaniałych świątyniach greckich. A dokładniej tych z Wielkich Grecji. Autor zawitał do Paestum, czyli Posejdonii. Poprzez malownicze przedstawienia miejsc kultu Hery, Demeter, Posejdona, Herbert szepcze nam do ucha historie przybycia Dorów do Hellady, zajęcia Grecji przez Rzym, najazdu Hannibala, upadku Imperium i początku średniowiecza. Mimo chodem podaje dokładny podział stylów architektonicznych, wyjaśnia ich części składowe, podaje zasady złotego trójkąta, stosowanych przez greków, przy budowaniu światyń. Pomiędzy opisem zachodu słońca, a wzmianką o doskonałej trattori, dowiadujemy się o kanonie Polikleta.

Z kolei 'Arles' opowiada nam o wynalazkach typowo rzymskich. Znajdziemy tu wzmianki o drogach, akweduktach, mostach, handlu, wojsku, amfiteatrach, gladiatorach, teatrach rzymskich i czym się różnił od teatrów greckich. Znów nie są to suche fakty, tylko faktyczne budowle, rzeczywiste historie, wplecione w niewinne opisy.

Na dalszych stronach odnajdujemy rozdziały 'Il Doumo', oraz 'Sienna'. Zdecydowałam się podać obydwa rozdziały razem, gdyż moim zdaniem, pod względem historycznym, mówią o tym samym. Znajdziemy tu wiadomości o włoskim średniowieczu, który dzieli się na: duecento, trecento i quattrocento; o nietypowym włoskim gotyku, który płynnie przechodzi w renesans; i o wpływach Bizancjum. Herbert pokazuje nam także, walki niezależnych, średniowiecznych księstewek, na przykładzie walk Sienny z Florencją. I na końcu wspomina, jak zwykle w zabawny, a przez to łatwy do zapamiętania sposób, historie średniowiecznych męczenników i handel ich członkami po całej Europie.

'Kamień z katedry', jest to rozdział, któremu chciałabym poświęcić więcej uwagi. Zanim przejdę do jego opisywania, przypomnę podstawowe informacje, które wiemy o średniowiecznych katedrach gotyckich.

Francuzi nazwali gotyk 'la style ogival', gdyż swoją inspiracje do budowy katedr znaleźli na wschodzie. Jego dzisiejszą nazwę wymyślił Vasari, podając, że budowle są dziełem barbarzyńskiego ludu Gotów.

Tak naprawdę gotyk jest niezwykle oryginalny, tworzy własne rozwiązania architektoniczne i artystyczne, niespotykane wcześniej. Także, co najważniejsze, łączył ideologie średniowiecza z rzeczywistością, godziły wiarę z rozumem. Katedry miały przedstawiać ziemską wizję nieba, dlatego też wznoszono je wyżej i wyżej. Jednocześnie ludzie pamiętali, że należą one do nich, gdyż oni je sponsorowali i przy nich pracowali, nie możnowładcy. Kościół był także miejscem spotkań publicznych, szkołą, centrum handlu. Stworzenie katedry równoznaczne było z tworzeniem nowego miasta, a co najmniej ośrodku dla pielgrzymujących.

Katedra była także środkiem przekazu, swoistą propagandą kościoła, co ukazuje się choćby w tzw. biblii dla ubogich, czy w ilości złota i zdobień w kościele. Opat Sugar, przełożony opactwa w St. Denis miał napisać w XII wieku, że katedry, mają pokazać ludziom prostym, w co mają uwierzyć.

To właśnie nowe rozwiązania architektoniczne spowodowały możliwości takiego rozwoju budownictwa sakralnego, płynnie przechodząc ze stylu romańskiego do gotyku. Łuki przyporowe nadawały konstrukcji lekkości. Były nie tylko piękną ozdobą, ale jednocześnie odciążały ściany od zbyt dużego nacisku. Pozwoliło to na osadzenie w górnych partiach konstrukcji witraży. Sklepienia żebrowe, potem rozwijające się bardziej skomplikowane formy, jak sklepienia sieciowe, czy gwiaździste, pozwalały na zbudowanie empor. Ostry łuk pozwolił średniowiecznym architektom stworzenie arkad o różnej wysokości i szerokości. Rzeźby stanowiły, nie tylko dekoracje, także pełniły swoje funkcje w systemie uwalniania ścian od własnego ciężaru. Pinakle, żygacze, żabki, rozety, witraże, portale - wszystko miało podwójne, przynajmniej, użycie w całej konstrukcji katedry.

Herbert, cytując jakiegoś klasycznego poetę, tak określa gotyk:" Wszędzie pełno okien, rozet i iglic, kamienie zdają się tak powycinane jak karton; wszystko jest dziurawe, wszystko wisi w powietrzu."[3]

Ale tak naprawdę autor ,w rozdziale 'Kamień z katedry', nie opisuje, ani poszczególnych części składowych konstrukcji, ani nie wymienia niezliczonych zastępów katedr należących do różnego rodzaju gotyku. Herbert spojrzał na te budowle pod zupełnie innym, nawet dziś, zaskakującym kątem. Otóż rozebrał na czynniki pierwsze dzieje powstawania katedr. I jak udowodnił, mówią one znaczniej więcej o ludziach średniowiecza, niż jakiekolwiek inne źródła.

Na początek opisany mamy system finansowania budowli. Na liście ofiarodawców znajdziemy nazwiska papieży, lecz również pospolitych wiernych, którzy tuż przy budowie rozkładali swoje majdany. Wśród darów wymienia Herbert, zarówno złote monety, jak i kury, oraz chleb. Jednak najpopularniejszym sposobem "zarabiania" na budowę były wyprawy z relikwiami. Jak można się domyśleć, jeżdżono z relikwiarzami od miasta do miasta, przy okazji, prosząc o datki.

Następnym problemem, jaki porusza Herbert jest transport. Tu znajdziemy bardzo ciekawą wzmiankę, o sposobie dostarczania brył kamienia, jakim były… plecy zgłaszających się wiernych. Zdarzały się również praktyki, że pielgrzymi przechodzący obok kamieniołomu, dostawali za 'zadanie', dostarczenia surowca, przy okazji swojej pielgrzymki.

Herbert doskonale rysuje drabinę społeczną budowniczych katedr, która jest odzwierciedleniem typowej drabiny feudalnej. Na samym dole znajdują się chłopi, w tym przypadku robotnicy wykonujący najcięższe prace. Na samej górze - król, tu z kolei - architekt.

Architekci mieli w zwyczaju jeść wspólnie posiłek, w budowanych specjalnie dla nich lożach. Stąd też pojawili się masoni. Autor ich tajne znaki tłumaczy średniowieczną 'ochroną praw autorskich'. W tamtych czasach starano się ukryć wiedzę specjalistyczną, bo była bardzo cenna.

Architekci katedr, chociaż często pracujący chaotycznie (Herbert wspomina, że plan katedr, zwykle rysowali, gdy katedra już istniała) nie pozostali anonimowi. Tak samo jak rzeźbiarze i inni pracownicy. Odnajdziemy ich na wizerunkach witraży, czy w pomniejszych rzeźbach. Bardzo często podpisywali się na poszczególnych kamieniach prostymi sformułowaniami jak: "Durandus me fecit".

Ostateczny kres strzelistym budowlom zadała wojna stuletnia. Architekturę sakralną, zastępuje budownictwo obronne. Burżuazją, która łożyła pieniądze na rozwój kultury, zaczyna się zbroić, by przejąć władzę.

Kolejny rodział mówi'O albigensach, inkwizytorach i trubadurach'. W nim Herbert porusza najlepiej znane sprawy dotyczące średniowiecza: herezje, walkę z nimi, stosy, oraz pieśni opiewające dzielnych bohaterów. Wydaje się, że te tematy mogą mieć niewiele ze sobą wspólnego, jednak jest inaczej.

Ale zacznijmy od albigensów. Ten ruch heretycki, czy jak woli autor, nawet nowa religia, wywodzi się z maneizmu. Tak, według autora, głęboko sięgają korzenie tej wiary. Poprzez gnostycyzm, paulicjanów, oraz bogomilców z Bałkanów, trafiają albigensi, inaczej zwani katarami, na południe Francji. Herbert, jak przystoi na historyka, podaje nam dwa, jedyne źródła dotyczące tego ruchu. Potem opisuje obrzędy ruchu, podaje cechy wspólne i różne z chrześcijaństwem i płynnie przechodzi do wypraw krzyżowych z 1208 roku, które wypowiedział papież Innocenty III, przeciwko księciu Tuluzy Rajmundowi VI.

Autor opisuje księstwo Tuluzy niczym raj utracony. Stawia nawet śmiałą tezę, że tu można odnaleźć źródła renesansu, nie we Włoszech. I to właśnie, otwartość umysłu, tolerancja, rozwój uniwersytetów, miało głównie wpłynąć na chęć zniszczenia i podpicia krain niezależnej wówczas Francji południowej. Trzeba przyznać, że pomimo wyraźnej stronniczości, Herbert opisuje wydarzenia dotyczące krucjaty niezwykle dokładnie, opisując nawet poszczególne dni oblężeń niektórych miast. Zawsze podpiera się źródłami opisującymi te wydarzenia.

Jako skutek wyprawy krzyżowej na katarów, podaje powstanie inkwizycji. Autor przytacza decyzje podjęte przez 'Capitule' przeciwko albigensom, po czym dodaje: "(…) Zrazu inkwizycja stanowiła domene biskupa i lokalnego kleru, ale okazało się, że miejscowe duchowieństwo ociąga się z wprowadzeniem okrutnej maszyny w ruch. W roku 1233 papież Grzegorz IX oddaje dominikanom władze inkwizytorów"[4]. Po czym, co znów niezwykłe, na przykładach, wyjętych z akt inkwizycji, podaje sposoby terroru prowadzone przez 'Domini canes'.

Historię o ruchu albigensów kończy Herbert oblężeniem Montsegur - ostatniego bastionu katarów, oraz opisem stosu, a raczej zagrody, dla ostatnich obrońców swojej wiary.

Tylko co z tym wspólnego mają trubadurzy? Otóż Herbert w państwie Tuluzu upatruje nie tylko początku renesansu, ale również kolebki tego rozpowszechnionego w średniowieczu zawodu. Przypomina pieśni poetów katarskich, wychwalających miłość do wybranek swych serc (interpretuje to jako wyznanie wierności i przywiązania do kościoła i wspólnoty albigeńskiej). Język d'oc określa językiem wszystkich trubadurów Europy, poprzez Niemcy, Anglie, Francje północną, aż do Włoch. Tutaj wśród jednego z poetów używającego jeżyka katarów, wymienia autor, Dantego, który ponoć początkowo miał zamiar napisać całą 'Boską komedię' w tym właśnie języku.

'Obrona Templariuszy' jest rozdziałem, który zachwycił mnie najbardziej. Jest on napisany jako mowa obronna w procesie sądowym. Herbert wskrzesza tu, dawno umarłą, retorykę w stylu mów Cycerona.

I jak na obronę, a także relacje historyczną, przystało, zaczyna autor od samego początku, czyli od Hugo de Payns i krucjaty w 1095 roku. Herbert, niby przy okazji, opisuję historie powstania królestwa Jerozolimskiego, jego ustrój i zwyczaje ludzi, którzy pozostali w Ziemi Świętej.

Pierwszym celem, nowo powstałego zakonu, była ochrona pielgrzymów przed bandytami i Saracenami. Z czasem Templariusze przyjęli ściślejsze reguły i zajęli się, dla swej zguby, pożyczaniem pieniędzy możnym. Byli wierzycielami takich postaci jak choćby król Jerozolimy, czy Ryszard Lwie Serce, który oddał im w posiadanie Cypr. Herbert udowadnia, że to właśnie spowodowało upadek zakonu. Zdobyli zbyt wielką potęgę i stawali pomiędzy zbyt wielkimi potęgami. Wiele razy pośredniczyli rozmowom Saladyna z monarchami Europy.

Wykorzystuje to potem Filip Piękny w swojej oszczerczej kampanii. I chociaż oficjalnym powodem procesu Templariuszy była apostazja i złe obyczaje, każdy wie, że naprawdę królowi Francji ciążył dług u zakonników, oraz pusty skarbiec. Samego procesu, nie trzeba opisywać, Herbert przekazuje go w niezmienionej wersji, znanej wszystkim. Cały rozdział kończy bardzo ważnym w czasach pisania książki, ale również jak dziwnie aktualnych dzisiaj: " W historii nic nie zamyka się ostatecznie. Metody użyte w walce z Templariuszami weszły do repertuaru władzy. Dlatego nie możemy tej odległej afery pozostawić bladym palcom archiwistów."[5]

Ostatnie dwa rozdziały - "Pierro della Francesca" i "Wspomnienia z Valais" wyprowadzają nas z średniowiecza i ukazują początki renesansu. Tutaj autor skupia się bardziej na filozoficznych rozterkach, jak różnicami pomiędzy poznaniem, a wyobrażeniem, ciągłością przyczynową wszystkiego co nas otacza, łącznie z zabytkami, czy przemijającym czasem.

Żeby dobrze napisać recenzję, trzeba odkryć, czy autor spełnił w książce cele, które postawił sobie na jej początku. Wydaje się, że Herbert chciał zdać relacje z podróży, która była spełnieniem marzeń w udowodnieniu prawdy o niepodzielności cywilizacji, jej ciągłości, jej całkowitości. Nie chciał opisywać poszczególnych epok, tylko je przedstawić, co, na szczęście, w przy jego geniuszu opisów, było niemożliwe. Autor pragnął również przedstawić akademickie fakty, w inny, lepszy do przyswojenia sposób, to z kolei, udało jak najbardziej.

Tezy, które Herbert wysuwa w 'Barbarzyńcy', dziś nie są zaskakujące, niektóre wręcz zabawne, ale wydaje się, że w Polsce lat 50 / 60 np. opis czym jest pizza, mógłby być powiewem czegoś nowego, nieznanego.

Czasami zdaje się, że Herbert w środku jakiegoś wywodu, wtrąca opis np. jedzenia w trattori, czy jej właściciela, zupełnie nie związanego z całą treścią akapitu, czy rozdziału. Jednak później okazuje się, że małe, drobne szczególiki łączą się w całość, jasną i prostą, ale by ją odkryć trzeba chwilę się zastanowić. Mimo wstępnego chaosu, wszystko okazuje się logicznie umieszczone i podzielone.

Jedyne nad czym można ubolewać, to fakt, że autor napisał tylko tyle. Nie znajdziemy w 'Barbarzyńcy" ani słowa o Polsce w średniowieczu, nie odnajdziemy wzmianki o konflikcie cesarstwa z papiestwem, ani o innych równie fascynujących rzeczach związanych z tą epoką.

Herbert nie podaje końcowych wniosków. Sugeruje je tylko. Czytelnik sam musi do nich dojść. To powoduje, że książka jest wielopoziomowa, każdy odkryje w niej coś dla siebie.

To co najbardziej spodobało mi się w 'Barbarzyńcy w ogrodzie', to żywe opisy, realne historie, które mogłam wręcz dotknąć. Zupełnie inaczej, niż w przypadku akademickich książek poruszających podobne tematy. Po prostu Herbert pokazał, że można napisać książkę naukową, bez indeksów, bez przypisów, taką, która zapadnie w pamięci dłużej, niż na czas trwania sesji.

Bibliografia:

  • Z. Herbert "Barbarzyńca w ogrodzie" wyd. Dolnośląskie Wrocław 1998
  • P. Nuttgens "Dzieje architektury" wyd. Arkady Warszawa 1998
  • "Album historii architektury - słynne budowle świata" wyd. Muza SA
  • E. Cruwys, B. Riffenburgh "Najpiękniejsze katedry świata" wyd. Penta Warszawa 1997
  • F. Mcdonlad, J. James "Katedra średniowieczna" wyd. Profi 1994
  • "Encyklopedia Odkrycia młodych Larousse Gallimard nr. 39 - Katedry i klasztory"
  • Encyklopedia internetowa ‘Wikipedia’


[1] Z. Herbert 'Barbarzyńca w ogrodzie' wyd. Dolnośląskie Wrocław 1998, str. 5

[2] J.w

[3] J.w str. 125

[4] J.w str. 182

[5] J.w str. 228

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Naprawdę dobra recenzja pięknej i czarującej książki Herberta!
Pozdrawiam serdecznie :)

Anonimowy pisze...

Recenzja jest bardzo dobra i wnikliwa. Jedynym minusem jest informacja że Herbert nie poruszył konfliktu cesarstwa z papiestwem, gdyż to zrobił.