Patric son of M. (inspiracja Harry Potter) niedok.

Wdech, raz, dwa, trzy, wdech, raz, dwa, trzy, przewrót. Przyspieszyłem tempa, to już ostatnie 50 metrów.
Od zawsze było tak, że pływanie mnie uspokajało. Miałem chwilę dla siebie, mogłem przemyśleć wiele rzeczy. Jeżeli miałem problem, po prostu szedłem na dwie godziny na basen. Potem zwykle same znikały.
Niestety ten, hym.. jeżeli można to tak ująć, ‘problem’, nie chciał i nie mógł się tak łatwo rozwiązać. W takich sytuacjach należy sięgnąć do początku. Kiedy to wszystko się zaczęło? Jak matka odebrała dziwny list, z pieczęcią jakiejś elitarnej szkoły, której nie znała. Otworzyła go, a tam napisali, że…
Nie.. To był tylko moment, który zmienił całe nasze życie. Ale nie początek historii.
Wszystko zaczęło się na zakupach na Pokątnej. Matka szalała. „Zobacz jakie suknie! Nasi najlepsi projektanci takich by nie wymyślili! Oh będę robić furorę na przyjęciach!” Cała mamusia. Ojca z nami nie było. Chociaż teraz wydaję się to oczywiste. Ja za to poszedłem po różdżkę i wtedy…
Nie… To też nie ten moment. To był przed smak wszystkiego. Taki prolog.
Tak, tak już wiem. Wreszcie sobie uświadomiłem. Pierwszy dzień w nowym świecie. Pierwszy raz zupełnie sam. Matka odprowadziła mnie na dworzec, ale na peron nie mogła. Ojca nie było. No tak, oczywiście! Teraz wszystko jest jasne. Nie mógł, po prostu nie mógł. Jego obecność wywołałaby panikę. Chociaż moja też spowodowała nie lada szok.

***

7 lat wcześniej
Mały, zagubiony chłopiec stał na środku peronu. W jednej rączce trzymał klatkę z malusią sówką. Drugą szukał czegoś w plecaku. Oparł się o wielki, w porównaniu ze wzrostem małego Patrica, kufer. Dokoła niego ludzie nerwowo przechodzili tam i z powrotem. Nikt nie zwracał na małego uwagi. Wszyscy po prostu chcieli jak najszybciej zapakować się, albo kogoś, do starej kolejki. Przejażdżka takim historycznym pociągiem to dla dzieciaków prawdziwa frajda i, śmiało można dodać, przygoda. Dlatego mały Patric wyciągnął z plecaka aparat i przygotował się do robienia zdjęć ciuchci.
- Hej mały! Nie słyszałeś gwizdka?
Patric odwrócił swoją małą, blond główkę lecz nikogo nie zauważył. Zmarszczył nosek. Postanowił ignorować bezźródłowy głos. Spojrzał przez obiektyw na lokomotywę. Jednak nie mógł pstryknąć zdjęcia, bo co raz nerwowo, przed nim przechodzili ludzie. Ostatecznie jakaś starsza para stanęła bezpośrednio między Patrickiem, a lokomotywą. Blondyn bardzo się zdenerwował, zacisnął małe palce na aparacie.
- Przepraszam państwa… – mruknął przez zęby. Jednak w tym momencie ktoś go złapał w pasie i zaczął nieść do pociągu.
- Eh te głupie mugolskie pierwszoroczniaki. – mruknął ten Ktoś u góry.
Z otwartego plecaka Patrica zaczęły się wysypywać kanapki. To już ostatecznie zdenerwowało chłopca.
- Kanapki mojej mamy! – krzyknął i kopnął dużego w łydkę.
- Ał! Gnoju uważaj sobie. Canapcus In cufrus – kanapki wleciały do lewitującego za nimi kufra- Zadowolony?
Patric spojrzał na lecący za nimi kufer, ale nic nie powiedział. Był zdenerwowany. Nie mógł zrobić zdjęcia. Ktoś niesie jego, JEGO, i tym samym pokazuje mu brak szacunku. Ludzie na peronie patrzą na nich z litościwym uśmieszkiem. Zmarszczył nos. Spojrzał na nich wszystkich przymrużonymi oczami i już już zaczął sobie wyobrażać co się z nimi dzieje, gdy nagle Ktoś postawił go w wagonie.
- Usiądź mały w pierwszym przedziale i powiedz, że jesteś od Roberta, ok.? To leć, ja muszę zająć się resztą. – czupryna brązowych włosów z jasno-zielonymi oczami odeszła pośpiesznie.
Patric ścisnął dłonie w pięści i z nienawiścią spojrzał za oddalającym się Robertem. Jednak potulnie wszedł do pierwszego przedziału, a jego kufer grzecznie lewitował za nim.
- Cześć, przysłał mnie tu Robert – szybko wydukał do siedzącej już grupki.
- Cześć, super, widzisz Ivon, nie jesteś jedynym pierwszoroczniakiem – zaśmiała się jedna z dziewczyn. Ta nazwana Ivon, zaczerwieniła się i schowała twarz w rudej burzy loków. Patric uparcie się jej przyglądał, sam nie wiedział czemu.
- Siadaj mały, przedstawię ci wszystkich – powiedziała starsza dziewczyna, umieszczając kufer i klatkę z małą sówką na miejscu – Ja jestem Merry, Ivon – wskazała na rudą burzę loków – jest w twoim wieku…
- Skąd wiesz? – rzucił Patric, przypatrując się całej sześcioosobowej grupie, poczynając od czarnowłosej Merry.
- A nie jesteś pierwszoroczniakiem? Musisz być skoro Robert cię przysłał.
-?
- Robert jest prefektem i pomaga zagubionym dzieciakom na peronie. Ale wracając do tematu – uśmiechnęła się, wyraźnie dając znać, że nie chce drążyć tematu- obok mnie siedzi Fred Junior –rudzielec uśmiechnął się do niego – I kolejno Bob – blondyn wyjątkowo słodko-chłopięcej urody rzucił mu tylko pogardliwe spojrzenie - oraz Kate – ta spojrzała na niego surowo znad książki – o a to właśnie wchodzi – wskazała wysokiego rudego chłopaka w okularach, który otwierał drzwi do przedziału – mój starszy brat Philip.
Patric objął wzrokiem tą wesoła gromadkę i coś sobie uświadomił.
- Czy wy jesteście rodziną?
Merry się zaśmiała – Trudno się domyślić prawda? Ivon jest młodszą siostrą Roberta i Kate. A wszyscy razem jesteśmy kuzynostwem.
Patric rozejrzał się raz jeszcze po przedziale. Także wszyscy przyglądali się jemu z zainteresowaniem. No może oprócz zawstydzonej Ivon, która wciąż ukrywała się, gdzieś w swoich włosach, i Kate, która była zafascynowana książką. I może Boba, który starał dostrzec swoje odbicie w szybie.
- A powiedz mi jeszcze jedno…
- Tak?
- Kim jest prefekt? – Patric spojrzał prosto w zielone tęczówki Merry.
Ta znowu się zaśmiała, co wyjątkowo speszyło Patrica.
- Nie śmiej się z chłopaka, pewnie wywodzi się z mugolskiej rodziny – to z kolei powiedział już Philip, jednocześnie wiążąc włosy w kucyk- Co nie mały?
- Kto to mugole?
- Twoi rodzice są czarodziejami?- spytał Fred
- Nie…
- Mugole to osoby pozbawione mocy magicznej, które najczęściej nie posiadają wiedzy na temat świata magicznego – Kate położyła książkę na kolanach
- Tak, to z pewnością moi rodzice – zaczerwienił się Patric.
– A prefekt to osoba o odpowiednich wynikach i szanowanej opinii, która…
- Ma na sobie całe mnóstwo obowiązków – dodał Robert, który właśnie zwalił się na ostatnie puste miejsce.
- Robercie, przerywanie w środku zdania jest…
- Czytasz? To czytaj. Rany jaki jestem zmęczony – płożył stopy na sąsiednim siedzeniu – które to zajmował nie kto inny jak Kate- i przeciągnął się.
Dziewczyna spojrzała oburzona na brata, po czym ostentacyjnie wepchnęła nos w książkę. Wyraźnie Robert był najstarszy w grupie i jego słowa były najważniejsze. Pociąg ruszył.
- Przepraszam mały, że cię tak chwyciłem, ale nie zdążyłbyś się załadować – poczochrał go po blond włosach. Merry się zaśmiała.
- Chyba ja powinienem ci podziękować – trochę przez zęby i na wpół obrażony wydusił Patric. Nie spotkał się jeszcze z taką oznaką braku szacunku dla jego osoby. Ale wychowanie to wychowanie. Dużo nasłuchał się o tym od matki przed wyjazdem. „Masz zrobić dobre wrażenie” – wciąż brzmiał mu w uszach ton jej głosu.
- Spoko, a więc jak cię zwą?
W tym momencie dało się usłyszeć głośny huk na korytarzu. Wszyscy się obejrzeli. Drzwi do przedziału otworzyły się. Stanęła w nich wysoka, blond włosa dziewczyna. Jednak nie była uśmiechnięta, jak większość towarzyszy podróży Patrica. Spojrzała na grupę z obrzydzeniem i powiedziała:
- I co Robercie? Jak się ma twoja szlamowata matka? Atia uważaj jak będziesz obok nich przechodzić, żebyś się nie zaraziła czymś Weasleyowatopotterowym. I pamiętaj tych ludzi trzeba unikać. Plaga na każdym roku – prychnęła i ruszyła dalej.
- Oż ty…- Philip zerwał się, jednak Robert go powstrzymał i posadził jednym ruchem ręki.
Za bardzo „sympatyczną” dziewczyną przesunęła się jej mniejsza wersja. Patric bardzo dobrze pamiętał tamtą scenę. Wtedy ich wzrok spotkał się po raz pierwszy. Lodowato - zimny wzrok Atii i metalowo - obojętny wzrok Patrica. Trwało to przez ułamek, jednak chłopiec czuł jakby pomiędzy nimi przeskoczyła jakaś iskra.
- Ta Karkonsky się doigra wreszcie – warknął przez zęby Philip, wybudzając Patrica z zamyślenia.
- Moglibyśmy jej dać jakiś mały prezent ze sklepu mojego ojca – mruknął złośliwie Fred.
- Oi chłopcy darujcie sobie, widzieliście sprowadziła sobie siostrę, chciała się popisać- jak zawsze uśmiechnięta dorzuciła Merry.
- A po za tym, ona jest z mojego rocznika. Jeszcze tylko rok męczarni i będziecie mieli ją z głowy. Mnie też, co Kate? – Robert szturchnął siostrę, a wszyscy dookoła wybuchneli śmiechem – A więc chłopcze jak cię zwą? – zwrócił się znowu do cichego blondyna.
- Patric – i wciąż z uśmiechem na twarzy powiedział swoje nazwisko.

***
- Malfoy, nie zły czas – rzuciła do mnie, opierając się o słupek.
- Co? Nie słyszę – nie będę ukrywał, że jej obecność dawała mi pewną satysfakcję.
- Niezły czas – prawie krzyknęła – jak na szlamę – dodała ciszej.
- Czego chcesz Atia? – wyszedłem z wody i spojrzałem na nią złym wzrokiem. Tak bardzo złym jak tylko potrafiłem. Czyli pewnie wyglądałem jak zbity pies.
No właśnie, w tym miejscu powinienem pokrótce się opisać. Nie wyglądam już jak Patric „pierwszy raz jadący do Hogwardu”. I nie chodzi tylko o to, że dojrzałem. Bo przez siedem lat, to chyba oczywiste. Mój wygląd był i jest w pewien sposób odbiciem tego co się stało przez ten okres. Włosy bardzo mi wyjaśniały. Nie wiem już czy to blond czy biel, ale końcówki są czarne. Zawsze strosze je na wosk. Nie ukrywam też, że lubię pearcing. A zresztą wyznaję zasadę jeden kolczyk na każdą moją dziewczynę. Szpanersko powiadacie? Może i nawet, ale mało mnie to obchodzi. Lubię wyglądać i ubierać się tak jak mi jest wygodnie. A wracając do kolczyków, Atia ma dedykowane już trzy.
Właśnie Atia. Drobna blondynka, o lodowatym spojrzeniu, o oczach koloru mrozu antarktycznego. Muszę przyznać, że w kostiumie prezentowała się całkiem całkiem.
- Co się tak gapisz Malfoy?! Mówię do ciebie przecież!
- Co? – obudziłem się z rozmyślań.
- Jesteś beznadziejny – machnęła na mnie ręką. Już chciała wskoczyć do wody, ale coś przykuło moją uwagę. Złapałem ją za nadgarstek i odwróciłem rękę. Syknęła z bólu. Spojrzałem na nią, ni to ze złością, ni to z zapytaniem. Ale nie była to przymiluszcza mina zbitego psa, którą stosowałem wcześniej.
- No co? Nie podoba ci się? Tatuaż jak tatuaż – mruknęła niezbyt dumnie.
- Karkonsky jesteś najgłupszą kobietą jaką w życiu widziałem. Wiesz co to znaczy?
- Wiem. To ty nie wiesz co się dzieje. Powstajemy znowu. Potrzebujemy tylko lidera. Kogoś w około kogo moglibyśmy się zjednoczyć.
- Jesteś głupia. To jest zwykły tatuaż, nie widziałaś jak naprawdę wygląda Mroczny Znak wypalony w skórze.
- A ty niby widziałeś?
- U ojca, jak byłem mały. Ale on zawsze chodzi w długim rękawie, żeby go zakryć.
- Idiotyczne…
- I u dziadka, jak odwiedziłem go w Azkabanie... – bezlitośnie spojrzałem jej w oczy. To miało być jak wetknięcie szpili w najczulszy punkt. Chyba się udało. Bo widzicie Atia też miała swój sekret. Tyle, że o moim wiedzieli wszyscy, a o jej wiedziałem tylko ja. No i ona oczywiście.
- Wiesz co Patric… - musiała chwilę się zastanowić co powiedzieć - myślałam, że ty mógłbyś być naszym przywódcą. Ale – wyrwała rękę – jesteś zwykłą, nic nie wartą szlamą. Jesteś świadectwem hańby twojego rodu – odepchnęła mnie i wskoczyła do wody. Musiałem uznać rozmowę za zakończoną. Ale to ja zawsze mówię ostatnie słowo. Zawsze.
- Szlama pfm.. pojęcia ci się Karkonsky pomyliły.
Teraz pozostało mi nic innego jak wrócić do przerwanych wspomnień. Dopiero jak przeanalizuje wszystko od początku, będę mógł zastanowić się nad sensem jej słów.

***

W przedziale zaległa cisza.
- I twoi rodzice są mugolami? – spytał Bob.
- Jak najbardziej – Patrica zdziwiło dlaczego wszyscy nagle umilkli i zaczęli przyglądać mu się z przerażeniem.
- Spokojnie dzieciaki, to pewnie po prostu zbieżność nazwisk – logicznie myśląc powiedział Robert.
- A ja jestem księżną Walii – dopowiedział Philip.
- Ale o co chodzi? – zaczął się dopytywać zdezorientowany Patric
- Robert, Philip czy możemy wyjść na korytarz? – szepnęła Merry. Wyglądała dziwnie bez swojego stałego uśmiechu na twarzy.
Zamknęli za sobą drzwi, jednak Patric słyszał urywki rozmowy.
- … musi tu być…
- Napiszcie do ojca…
- …to jakaś pomyłka…
- … dzieciak nie ma pojęcia.
- Wiesz zawsze podpisuje dokumenty nie patrząc…
- A więc Patric – zagadnęła Kate, zasuwając kotary w przedziale. Kątem oka dało się dostrzec, że konspiracyjna trójka się rozeszła – wiesz coś o świecie magów?
- Nie, nie wiem. Tak samo nie wiem o co wam chodzi – odpowiedział zirytowany chłopiec – Moja matka?
- Co twoja matka? –spojrzał podejrzliwie Fred.
- Chodzi wam o to, że moja matka jest znaną pisarka? – zawsze go to drażniło. W poprzednich szkołach dzieciaki chodziły za nim, płaszcząc się o autografy. Nauczyciele zresztą też.
- A jest? – parsknął Bob.
- Patric, świat mugoli i nasz bardzo się różni. Nie sądzę, żeby ktoś tu słyszał o twojej matce – trochę wyniosłym tonem stwierdziła starsza z pozostałych dziewcząt.
- Merry i Philip mają czasami świra na punkcie różnych rzeczy, bo są dzieciakami TEGO Pottera –nieśmiało wtrąciła Ivon. Chłopak spojrzał na nią jak na wariatkę.
- No i co związku z czym? – pomyślał.
- Zamknij się – syknął Fred, a pozostała trójka spojrzała na nią z – Patricowi przez chwilę się wydawało – agresją.
- Wybaczcie, nie wiem kto to jest Potyra..
- Potter – poprawił go cały przedział.
- Jakkolwiek. Raczej mnie to nie interesuje – każde słowo było przesycone ironią, pomieszaną z wrogością – i chyba, źle zrobiłem, że z wami usiadłem – Patric wstał i zaczął sięgać po klatkę z sówką. Nikt nie zaregował.
Drzwi przedziału, po raz kolejny, się otworzyły. Philip odsunął kotary i spojrzał na blondyna. Ten właśnie, stojąc na czubkach stóp, próbował dosięgnąć kufra. Philip rozejrzał się po kuzynostwie, lecz ci unikali jego wzroku. Spojrzał na nich gniewnie, wyrócił oczami, poprawił okulary.
- Co robisz?
- Nie widać? Idę stąd.
- Dziwnym nie jest – trochę obojętnie stwierdził rudy – ale nie uważasz, że należy ci się kilka wyjaśnień? – oparł się tak, by zagrodzić wyjście.
- Po co? – odburknął
Kate wreszcie zrozumiała do czego dąży chłopak.
- Patric, słuchaj, a w jakim będziesz domu? – mruknęła znad książki.
Chłopaczek zrezygnował ze ściągania ciężkiego kufra, sięgnął po klatkę z małą sówką i postawił ją na podłodze. Wziął kilka głębszych oddechów, ścisnął dłonie w pięści. Był już porządnie zirytowany, zupełnie nie wiedział co się w około niego dzieje. Nienawidził tego uczucia. Postarał się liczyć do 10. Ojciec kiedyś mruknął, że pomaga w takich sytuacjach. Odwrócił się w stronę Kate. Jego oczy zrobiły się ciemne niczym gradowe chmury.
- 10. Nie. Mam. Pojęcia. O. Czym. Do. Mnie. Mówisz. – powiedział prawie przez zęby.
- Właśnie, widzisz, o to mi chodzi – Kate delikatnie się uśmiechnęła i odłożyła książkę. – My wszyscy jesteśmy, oczywiście, w Gryffindorze, można to nazwać rodzinną tradycją. Pozwól, że ci opowiem historię założenia naszej szkoły.
Philip także się uśmiechnął. Udało się. Chcieli przytrzymać dzieciaka przy sobie, na razie mieć na oku, dopóki sprawa się nie wyjaśni, albo nie zajmą się nim nauczyciele. Teraz już nigdzie nie pójdzie.
Patric siedział zasłuchany całą podróż. Łapał każde słowo Kate. Mimo wszystko, wkracza w obcy świat, wszystko do okoła jest nowe i nieznane. Warto jednak coś wiedzieć. Zdenerwowanie uleciało gdzieś i to bardzo szybko. Tak bywa w wieku 11 lat. Obok niego, Ivon patrzyła z płomyczkami w oczach. Uwielbiała tą i inne historię dotyczące magii i szkoły, w której uczy się całe starsze kuzynostwo. Tym bardziej, że dołączył się Fred, wplatając co i raz odpowiednie komentarze. Tylko Bob wywrócił, na początku, swoimi boskimi oczętami, prychnął i całą drogę patrzył za okno. Nie wiadomo, czy podziwiał widoki, czy wpatrywał się w swój własny obraz.
Patrica w zasadzie przestało interesować gdzie się podział Robert, nie pojawił się, aż do końca podróży. Merry spędziła ten czas na pogaduszkach z jakimiś dziewczętami, na korytarzu. Chłopiec stwierdził, że muszą być to jej przyjaciółki, gdyż zachowywały się bardzo spoufale. Może nawet, aż za bardzo?
Philip całą drogę obserwował Patrica znad okularów. Ojciec wiele razy opowiadał mu o „tym parszywym mordercy Malfoyu”. Zawsze był przedstawiany jako wcielenie wszystkiego co złe i paskudne. Wiele razy, podpuszczany przez Roberta, Philip biegł do mamy z płaczem i krzykiem: „Malfoy znowu jest u mnie pod a) łóżkiem b) szafą c) biórkiem.” Czasami się zastanawiał, czy jakby spotkał Draco i Czarnego Pana, tego pierwszego nie bałby się bardziej. Philip uśmiechnął się w myślach. Jednak ten mały, nie wyglądał jak najgorszy koszmar z jego snów. Wręcz przeciwnie. W swej niewiedzy wyglądał tak niewinnie.
Kate opisywała właśnie zdradę wiernego sługi Snapa (Patrickowi nazwisko nic nie mówiło) i zabicie jednego z najpotężniejszych czarodziejów ostatnich lat - Dumbledora, gdy dojechali do miejscowości zwanej Hogsmeade.
Był wczesny wieczór. Gdyby padał ulewny deszcz, powstał by niesamowity, mroczny klimat. Jednak nie niebie nie było ani jednej chmurki. Wszyscy zaczęli się przebierać.
- Kate, dokończysz opowieść? – ziewając zapytał Patric
- Ale ona jest w zasadzie skończona – odpowiedziała zmieszana
- A co się stało ze złym Snajper?
- Uciekł i nikt go do tej pory nie znalazł.
- Ja go znajdę – dumnie powiedział Patric. Zwykle, jeżeli dzieci mówią takie rzeczy, dorośli się uśmiechają i kiwają głowami. Teraz jednak zapadła krępująca cisza.
Na peronie stała wielka postać. Jej długie siwe włosy, oplatały pomarszczoną twarz i łączyły się z brodą. Postać krzyczała:
- Pierwszoroczni do mnie.
Patric chciał iść, ale dreptał w miejscu. Jego kufer był za ciężki.
- Levitatus. Choć mały, poznasz wujka Hagrida. – wtedy to chłopaczek stwierdził, że woli przyjmować pomoc od Philipa niż od Roberta. On przynajmniej miał do niego jakiś szacunek.

***
Z basenu, po przez błonia, kierowałem się do swojego dormitorium, gdy zatrzymał mnie jakiś czwartoroczniak.
- Dyrektor cię wzywa.
- Spodziewałem się. – mruknąłem siebie - Gdzie jest?
- Pokój przy ....

Brak komentarzy: