Cajun

1.

Nie na darmo nazywają mnie ‘Cajun’. Jestem nim. Błazen, jocker, który potrafi bezszelestnie zabijać swoich wrogów i wyznaczone cele. Kim jestem? Jestem tym, kogo znienawidzisz. Jestem najgorszym i najgłębszym koszmarem z Twoich snów. Jeszcze tego nie wiesz. Niewinnie spisz w swoim łóżku lub pijesz w knajpie z kumplami. Ale ja jadę po Ciebie by zmienić Twoje życie w piekło. Dziś, jutro, za miesiąc. Zginiesz z mojej ręki. Dlaczego? Bo twoje życie ktoś wycenił. A połowa jego wartości już się znajduje na moim koncie.

Kiedyś. Dawno. Bawiłem się w wojny mutantów, walki pomiędzy nimi. Zrezygnowałem z tego. Uzyskałem to co chciałem. Pozostawiłem wielkim umysłom zabawę w wielkie wojny. W tamtym świecie zostawiłem też kobietę. Heh dziewczynę bardziej. Kto zrozumie samotnika, jeśli nie drugi samotnik? Jednak ona wybrała walkę o szczytne cele. A ja moje szemrane życie. Było to dawno temu. Nic prawie nie pamiętam z tamtych wydarzeń. Po za jej twarzą.

Teraz mam tam wrócić. Po co? Kolejne zlecenie. W moim zawodzie skrupuły niszczą człowieka. Jednak jadąc autostradą w kierunku Instytutu, ciągle się zastanawiam jak zareaguję, gdy ona spojrzy mi w oczy.

Zatrzymałem motor przed bramą. Sprytny komputerek pokazał napis: ‘Tożsamości nieznana’. Proszę, jaki on mądry. Chwile później z głośnika wydobywa się chrapliwy głos.

- Kto? I po co?

- Pizza – odopwiedam. Po co się tłumaczyć przed bramą? Nie chce mi się czekać kolejnych godzin. Tyłek boli mnie już od jazdy na tym zardzewiałym złomie. Zatrzymałem się przed wejściem. Nie wchodzę do środka. Pewnie by się ktoś zdenerwował. Strzelił czerwonym laserem i mnie usmażył zanim wypowiedziałbym pierwsze słowa. Czekam opierając się o motor. Z pewnością już mnie rozpoznali. Takiej figury jak ja się nie zapomina. Czekają na mój ruch. Ale ja nic nie robie. Czekam aż wyślą ją. Na pewno będzie to ona.

-Cholera a jeśli nie? – myślę sobie – plan nie wypali.

W końcu wychodzi. Kiedy patrzę na nią powietrze w około gęstnieje. Zupełnie inna, chociaż w ciąż taka sama. Brunatny płaszcz, czarna długa spódnica, czarne glany. Tyle widać. Twarz schowana pod kapturem. Niby ochrona przed wiatrem, który wyrywa mi peta z ręki. Ale ja też mam zaciągnięty kaptur. By ochronić twarz przed jej wzrokiem.

- Co tu robisz? – jej głos był szorstki. Zły, na w pól obrażony. Taki jak się spodziewałem

- Wystarczy powiedzieć to czego oczekuje, to takie proste - pomyślałem, i szczerze jej powiedziałem – Czekam na Ciebie.

- Panie LeBeau tego nie trudno się domyślić. Niby po co czekasz tu a mnie?

- Przejeżdżałem obok i stwierdziłem, że się z Tobą zobaczę.

- Aha….

Nastała chwila ciszy i konsternacji. Stwierdziłem, że nic więcej nie potrzebuję jej mówić, więc dodałem z chyba zbyt wyraźnie udawanym wstydem:

- Możecie mnie przenocować?

- Parszywa świnia – usłyszałem w odpowiedzi, a postać przed mną odwróciła się i skierowała się w kierunku budynku. Złapałem plecak i ruszyłem za nią. Uśmiechając się w wieczornym świetle latarni.

- Mam cię najpierw zaprowadzić do profesora – powiedziała zdejmując płaszcz. Jej włosy rozsypały się na czarną, lnianą bluzkę. Piękne, brązowe włosy z wyraźnym rudym przebłyskiem. I dwa śliczne, białe pasemka. Nie mogłem oderwać oczu o tych włosów, wręcz wwiercałem się w tył głowy dziewczyny. Chyba to czuła, bo nie odwróciła się. Nie miała potrzeby. Tak strasznie chciałem ochotę ujrzeć jej twarz, zielone oczy, które patrzą na mnie i wiedzą o czym myślę.

- Zdejmij ten płaszcz i idź do profesora- podszedł do mnie B. przerywając krępująca ciszę.

- Ach.. tak –odparłem zamyślony. Niechętnie rozstawałem się z kurtką i kapturem, moją jedyną ochroną przed wzrokiem ciekawskich ludzi w holu.

Ciężkimi krokami podążyłem po marmurowych schodach, za rudymi włosami. Nie rozglądałem się, omijałem spojrzenia. Wmawiałem sobie i innym, że widzę tylko te rude włosy. Jednocześnie kątem oka próbowałem zauważyć pomieszczenia i wyjścia znajdujące się na mojej drodze. Układałem w głowie wszystkie możliwe trasy ucieczki.

Przyjechałem do instytutu z gotowym planem. W tym fachu nie można pozwolić sobie na fuszerkę. Jeden zły ruch i możesz się pożegnać z dobytkiem bożym. Wiedziałem, że Xavier wezwie mnie na rozmowę w cztery oczy. Robi tak, z każdym gościem. Człowiekowi wydaje się, że rozmawia o podróży, pogodzie i tym podobnych bzdurach, a w tym czasie profesor szybko przeprowadza mała sondę mózgu. Wie wszystko, o każdym gościu. Moi pracodawcy przygotowali mnie na to. Mała i niewinna blokada w jednej części, pośrodku nic nie wartych wspomnień powinna wystarczyć. Przynajmniej na tyle, żeby zrobić co należy. Miałem wykonać swoje i od razu zniknąć.

Jednak to co się stało, uświadomiło mi, że mojego zadania nie da się tak szybko wykonać. A może sam się do tego przekonałem. Może chciałem zostać tam kilka dni, kilka nocy. Zostać z rudymi włosami, zgrabną figurą w czarnej spódnicy.

Szliśmy przez liczne korytarze do windy. W pewnym momencie postać przed mną zatrzymała się. Odwróciła szybko i przycisnęła mnie do ściany. Próbowałem się bronić, w końcu jej dotyk, jedne malusieńkie muśnięcie ręką mogło spowodować, że dowie się dlaczego właściwie tu jestem. Będzie wiedziała wszystko. Nie tym się jednak przestraszyłem.

- Dowie się, że nie dla niej przyjechałem –pomyślałem i poczułem ogromny żal. Ale gdy dziewczyna dotknęła mnie nic się niestało. Zachęcony odwzajemniłem pocałunek. Obściskiwaliśmy się namiętnie pod ścianą. Waza stojąca obok przewróciła się i roztrzaskała na miliony kawałków. Gdzieś przed nami usłyszałem jej głos.

- Część Winnie.

Zdziwiłem się. Jak mogłem słyszeć jej głos daleko z przodu, skoro była tu przy mnie? Momentalnie rzeczywistość wróciła do normy. Roztrzaskany wazon stał obok na stoliku. Cały. Dziewczyna była przed mną. W bocznym korytarzu zobaczyłem młodego chłopaka, który bezczelnie się uśmiechał. Iluzjonista.

- Nie złe stary- powiedziałem i ruszyłem do windy za moją przewodniczką.

Stanęła przed drzwiami i odwróciła się. Pierwszy raz. Jej oczy, jej piękne zielone oczy nie wyrażały nic. Żadnych emocji. Ale trwało to tylko sekundę. Nie potrafiła dłużej udawać. Momentalnie zawładnęła nimi miłość, namiętność i niepewność. Wiedziałem, bo widziałem to w setkach kobiecych oczu.

- Nie wiem co Winnie ci pokazał, ale cokolwiek to by nie było na pewno się nie spełni – pogroziła mi palcem i uśmiechnęła się.- Nie wiem po co tu przyjechałeś Remy- dodała po chwili, lekko zirytowanym głosem – i nie chce wiedzieć. Dlatego proszę cię, załatw co masz do załatwienia i znikaj. – otworzyła drzwi za którymi czekał na mnie profesor.

- Takie proste to nie będzie- pomyślałem. Wtedy też zdecydowałem się, że zostaje dłużej, niż planowałem. Rzuciła mi wyzwanie, a ja postanowiłem je podjąć.

2.

Rozmowa z profesorem była standardowa. „Dobrze ci się jechało? Długo zamierzasz zostać? Co robiłeś ostatnimi czasy? itd. etc.” Dostałem pokój, z łazienką, godziny wydawania posiłków, wytyczne gdzie mogłem chodzić, gdzie nie. Zupełnie jak w hotelu.

Pierwsze dwa dni minęły w ciszy i spokoju. Nikt z mną nie chciał rozmawiać, ja także nie chciałem nikomu udzielać odpowiedzi. Moja rudowłosa kobieta unikała mnie jak ognia. Dużo spacerowałem, obserwowałem cały teren, podczas gdy sam byłem obserwowany. Zapoznałem się z każdym pomieszczeniem, każdym najdrobniejszym szczegółem wnętrz. Czasami coś majstrowałem przy moim starym gruchocie, równocześnie z Loganem. Ten tylko łypał na mnie spod oka, jednak sam nie odezwał się ani słowem. W zasadzie było tak przez cały mój pobyt, cisza i spokój.

Jednak trzeciego dnia, tak jak się spodziewałem, rudowłosa piękność skapitulowała. Przyszła wieczorem do mojego pokoju. Oczywiście nie wślizgnęła się pod kołdrę, nie obdarowała mnie pocałunkiem i upojną, namiętną nocą. Nie mogła. I to był powód dlaczego nie zapomniałem o niej. Tak blisko, a jednak nie dostępna. Wyróżniała się od innych właśnie tym, że nawet jeśli chciała przy mnie być, po prostu nie mogła. Zastanawiające…

- Czy pociąga mnie tylko dlatego- pomyślałem -, że jest jedyna, którą chciałem mieć, a nigdy, przenigdy mi się to nie uda?

Usiadła na kanapie, przykryła się kocem. Spojrzałem na nią z nad książki. Należy robić wrażenie intelektualisty. Siedzi na starej, podniszczonej kanapie, naprzeciw mojego łóżka i patrzy. Przyglądaliśmy się sobie długi kawałek czasu. Od czego zacząć? Od biustu, twarz znam na pamięć, pociągła, blada cera, mały nosek i oczy, o których nic nie trzeba pisać. A biust? Hm.. niezbyt duży, nie zbyt mały. Pierś wielkości dłoni, wyraźnie się odbijała pod cienką bawełnianą koszulą nocna. Czerwoną w smoczki. Wśród burzy brązowo rudych włosów wyróżniały się dwa białe pasemka, które dodawały jej pewnego mistycyzmu. Dziewczyna chyba dostrzegła moje obserwacje, bo podciągnęła koc pod szyję.

- Zamknąć okno, chyba jest Ci zimno?

- Nie, nie trzeba.

Ciekawe co ona widziała tymi swoimi zielonymi oczami. Czy ciągle byłem tą samą osobą, którą pamiętała sprzed lat? Nie sądzę. Chociaż, patrząc w lustro wciąż wydaje mi się, że widzę to samo. Odpowiednio przycięte włosy, grzywka zawsze lekko postawiona, mała bródka, dwu dniowy zarost, trochę zmarszczek. Najbardziej w sobie chyba lubię oczy. Czarne z czerwonymi źrenicami. Nie jeden mroczny facet pytał się gdzie można takie szkła kupić. Śmiać mi się z nich chciało. Figura zgrabna, może ostatnio zrobił mi się taki mały, tyci brzuszek, ale przecież nie cały czas muszę wyglądać jak Brad Pitt. Kobiety i tak szaleją na moim punkcie, to wrodzony magnetyzm.

Dziewczyna na kanapie też poświęcała dużo sił, żeby się powstrzymywać. I wychodziło je to nadzwyczaj dobrze.

Zaczęła opowiadać. O tym co się z nią działo przez te ostatnie lata. O walkach o zbawienie świata, o swoich krótkich związkach, o tym jak uciekała.

- Chciałam żyć normalnie, tak jak ty. Ciągle chce – chwila ciszy - Szukałam cię, ale dobrze się skryłeś. Słyszałam, że już nie jesteś złodziejem.

- Nie, zrezygnowałem z tej branży.

- A co teraz porabiasz?

- Można powiedzieć, że roznoszę cukierki.

- Znaczy się ‘Nie twój interes’.

- To ty dopowiedziałaś.

Mówiła coś jeszcze, ale jej nie słuchałem. Jaki facet słucha trajkoczącej baby? Opowieści z ostatnich walk, nie były tym co chciałem usłyszeć z jej ust późno w nocy, gdy siedziała w cienkiej koszuli, tuż koło mojego łóżka.

- Bla bla bla bla….. i wtedy…. Bla bla bla bla, i Winnie bla bla bla… kilka godzin nie było prądu, wszystko wyłączył… bla bla bla.. głaskałam psa… bla bla….. babla, surtututu….

Kiwałem głową i obserwowałem ją. Jej mimikę i gestykulację. Wszystkie małe rzeczy, które w niej uwielbiałem. Zatonąłem w wspomnieniach i marzeniach.

Gdy się ocknąłem już spała, przykryta tylko kocem. Stanąłem nad nią.

- Prawdziwy kwiat południa. Żelazna magnolia. – pomyślałem – nie dostępna na zewnątrz, niczym z twardej powłoki. Ale to co ma w środku jest delikatne i piękne.

Ostrożnie owinąłem ją kocem i przeniosłem na łóżko. Upadłbym nieprzytomny na kilka godzin, gdyby ją tylko dotknął. Spojrzałem w spokojne oblicze śpiącej dziewczyny. Miała mocny, głęboki sen, nawet huk armaty by jej nie obudził. Momentalnie uświadomiłem sobie coś. Mój plan wreszcie ułożył się w całość. Oraz zapomnienie.

3.

Nasze wieczorne spotkania powtarzały się co noc. Prowadziliśmy długie, namiętne rozmowy, takie o życiu i śmierci. Było to smutne, a zarazem śmieszne. Dwójka ludzi pragnących siebie, jednak ukrywająca to pod powłoką intelektualnej rozmowy. Nad ranem wracała do swojego pokoju, a ja kładłem się i rozmyślałem co by było gdyby…

Zupełnie zapomniałem dlaczego zjawiłem się w Instytucie i jakie na mnie czeka tu zadanie. Spędziłbym resztę swojego życia, nawet może przyłączyłbym się do gromadki profesora, gdyby tylko moi pracodawcy także o mnie zapomnieli. Jednak jeśli człowiek zainwestuje w coś pieniądze spodziewa się jakiś zysków.

Nie mniej bardzo się zdziwiłem, gdy nad ranem, po kolejnej nocy spędzonej na cichej wymianie zdań, za oknem zobaczyłem znaną sobie postać. Lewitował w powietrzu, cichym pyknięciem otworzył drzwi na balkon i kazał mi zbliżyć się do siebie.

- Panie LeBeau, Rada chciałaby się dowiedzieć ile jeszcze będzie musiała czekać na wyniki pańskich prac – powiedział cichym ponurym szeptem.

Byłem na niego gotowy. Chwyciłem po karty do kieszeni. Jednak poczułem jakby ktoś spowalniał moje ruchy. Ręce wydały się jak z ołowiu. Wtedy, niczym kot, na balkon wskoczyła szara postać. Błyskawicznie mnie zaatakowała. Zrobiłem salto nad jej głową, z nie małym trudem. Dlatego też udało mu się wyszarpać talię z moich rąk. Gdy wylądowałem, od tylu podcięła mnie druga postać. Przewróciłem się. Kot szykował się żeby zadać mi cios łokciem w brzuch. Podskoczyłem z pleców, jednocześnie uderzając go butami w szczękę. Powoli zwalczałem moce zesłane na mnie przez informatora Rady. Drugi z napastników, w tym czasie, złapał mnie ręką za szyje. Przerzuciłem go przed siebie. Poprawiłem cios mocnym uderzeniem nogą w skroń. Padł nieprzytomny. Pierwszy właśnie się pozbierał i ruszył na mnie. Nagle znikł. Rozpłynął się w powietrzu. Nie wiedziałem co się stało. Ze zdziwieniem rozejrzałem się. Dostałem z boku pięścią. Zdezorientowany odwróciłem się. Kolejny cios w plecy. Poczułem ból w kręgosłupie.

- Nie dam się tak łatwo pokonać – pomyślałem.

Stanąłem w bezruchu, żeby wczuć, z której strony padnie tym razem cios. Usłyszałem szelest z prawej. Uderzyłem cała pięścią w doniczkę z petuniami, która spadła i roztłukła się z trzaskiem na ziemi. Kot zwodził i drwił z mnie.

- Dość – usłyszałem groźny szept przybysza.

Zerknąłem na niego. W tym momencie kot uderzył. Cios był silny. Pięść trafiła mnie w twarz. Zachwiałem się. Momentalnie podskoczył do mnie drugi, który już otrzeźwiał. Złapał mnie w żelazne kleszcze swoich rąk. Nie mogłem się poruszyć. Uścisk był tak mocny, że zdrętwiały mi dłonie. Nie mogłem niczego dotknąć. Kot jeszcze raz uderzył mnie z pięści w twarz, rozcinając mi wargę.

- To na pamiątkę – miauknął

- Koniec – odparł wysłannik rady – mów dlaczego to trwa tak długo?!

- Przygotowuje grunt – odparłem z złością, warga mnie piekła, a rzeczywistość, którą odtrącałem, znów do mnie wróciła.

- Jest pan równie dobrym mordercą, co złodziejem. Cenimy pana wyjątkowo cichą prace, jednak proszę pamiętać warunki naszej umowy…

- Tak, pamiętam – odparłem szybko, nie chciałem słyszeć tego co zamierzał mówić. Uścisk trochę zelżał.

- … albo on i kasa albo pan. Warunki były proste, a pan wyjątkowo szybko na nie przystał.

- Ciężko było odmówić – odparłem sarkastycznie, przypominając sobie wydarzenia poprzedzające moje ostatnie spotkania z radą. Nieco podobne do aktualnych.

- Dajemy panu dwa dni.

- Tydzień

- Trzy, po czym sami zajmiemy się tą sprawą, a raczej tym całym miejscem. Do widzenia.

Trzymające mnie obręcze rozpłynęły się. Postać i jego towarzysze zniknęli w mroku. Wyciągnąłem papierosa, nie tyle, żeby się uspokoić, ale żeby pozbyć szlamowatego posmaku z ust. Jak się nie dziwić, że ludzie nie lubią mutantów. Zwłaszcza jeśli ich przedstawicielem jest ktoś taki. Smród i jedno wielkie gówno. Iluzja, która go otacza, wcale nie zakrywa jego prawdziwej powłoki. Musiałem wrócić do przygotowań. Ruszyłem do kuchni po lód na wargę.

- Znajdę tego kota i się zemszczę- pomyślałem.

Trzy dni… Trzy dni.. Tak to było akurat tyle ile potrzebowałem.

4.

To był już drugi tydzień, kiedy Remy LeBeau pojawił się w Instytucie. Nic dziwnego, że właśnie na niego spadła odpowiedzialność za wydarzenia tego pamiętnego dnia. Nikt mu nie ufał, nawet, gdy należał do drużyny. Zawsze był zamknięty w sobie, stronił od ludzi. Niechęć, którą wzbudzał u swoich towarzyszy nadrabiał sprawnością i łatwością z jaką wykonywał wszelkie misje. Lecz pewnego dnia, porostu zniknął. Bez pożegnania, bez wyjaśnienia. Nikt się nie zdziwił, nikt też za nim nie tęsknił. Może za wyjątkiem jednej osoby. Ale ona zacisnęła zęby i jakoś to przebolała.

Dziwne było, że w nocy, kiedy dokonano morderstwa, wszyscy uczniowie Instytutu utracili swoje niezwykłe moce. Z pewnością było to jakoś powiązane z całą sprawą, ale nikt nie wiedział jak.

Nad ranem, koło godziny ósmej, kiedy wszyscy zbierali się na śniadaniu, znaleziono ciało profesora Xaviera u niego w gabinecie. W zwłoki wbito nóż. Dokładnie w serce. Stary, bogato zdobiony drobnymi rzeźbieniami, stalowy sztylet. Przebił żebra, został wepchnięty na głębokość sześciu, siedmiu cali. Na rękojeści, oczywiście, nie znaleziono żadnych odcisków, w pomieszczeniu żadnych śladów. Badania telepatyczne także nie wprowadziły do śledztwa nowych informacji.

Mieszkańców Instytutu zebrano w sali głównej około godziny 10. Wszyscy byli zaskoczeni, czemu służyć ma to zebranie. Na środek sali wystąpiła Jean.

- To może być trudne dla nas wszystkich – załkała.

Wszyscy popatrzyli po sobie, nie do końca rozumiejąc co się dzieje.

- Profesor… – nie wytrzymała dłużej zaniosła się płaczem, schowała twarz w ramionach Summersa.

Do reszty powoli zaczęła dochodzić prawda. Jednak nie byli w stanie jej przyjąć. Storm zakryła ręką usta, Wolverine rozejrzał się po twarzach wszystkich zebranych. Ruszył ku gabinetowi. Po chwili z góry dało się usłyszeć, wręcz przerażający ryk zwierzęcia i łoskot tłuczonych i niszczonych mebli. Wszystko stało się oczywiste. Profesor nie żył. Nikt już nie miał wątpliwości. Niektórzy usiedli i zwiesili głowy by zatopić się we własnym bólu, inni wtulali się w najbliższe im osoby, by w ich ramionach znaleźć pocieszenia. Jednak nikt nie potrafił znaleźć jakichkolwiek słów. Słychać było tylko tłumiony płacz na tle wrzasków jakie wydobywał z siebie Logan.

Ciało Xaviera zabrano z instytutu około godziny 14, policja wyniosła się zaraz po tym. Wraz z nimi dom opuściły wszelkie rygory, wyciszone przez profesora konflikty znów się obudziły. Każdy chodził rozdrażniony i pełen nienawiści lub smutny i cichy, wręcz niedostrzegający świata. Jean i Scott zorganizowali kolejne zebranie po kolacji by odczytać testament profesora i zorganizować Instytut, po tak ciężkim ciosie. Widziano nóż wynoszony przez mundurowych, zaczęły się ciche spekulacje na temat prawdopodobnego mordercy.

- W śród nas jest tylko jeden obcy, który całkiem niedawno przyjechał – powtarzało się w kółko, a wszyscy patrzyli w stronę Gambita który trzymał się na uboczu. Ten spodziewał się, że prawdopodobnie zostanie kozłem ofiarnym, uważnie obserwował wszystkich. W pewnym momencie za jego plecami pojawił się Wolverine.

- Powiedz stary, gdzie byłeś w nocy? Skąd sprawiłeś sobie taki piękny ślad na swojej laleczkowatej buźce?– usłyszał złośliwy szept.

- Nie twój interes – odparł z irytacja, strącając jego rękę z swojego ramienia, wciąż patrząc przed siebie.

- Myślę, że to interes nas wszystkich – warknął, wyraźnie czuć było od niego whisky

- Lepiej powiedz, gdzie ty byłeś, albo lepiej, czy jesteś pewny, że spałeś? Zastanawiałeś się czy usunięto ci wszystkie implanty, które tobą sterowały?

- Jak śmiesz śmieciu – krzyknął Logan i zamachnął się pazurami, jednak trafił w pustkę. LeBeau, niezwykle zręczny, już stał za jego plecami. Wystarczyło, że lekko klepnął, a ten poleciał do przodu. Wszyscy zerwali się z miejsc. Wolverine szybko się pozbierał i już zamierzał powtórzyć swój ruch, gdy telepatycznie przytrzymała go Jean. Gambita, który zamierzał także dokończyć co zaczął, za ręce złapali Summers i Iceman. Z dłoni wyrwali mu żarzące się karty i odrzucili na bok. Wybuchły gdzieś w koncie. Jednak, gdy Wolverine wyrwał się z więzów Jean, nie puścili LeBeau, żeby mógł się bronić. Złapali go mocniej, wykręcili mu ręce. Logan uderzył pięścią z całej siły w brzuch. Gambit złamał się w pól z trudem łapiąc powietrze. Cios powtórzył się parokrotnie, w różne miejsca. W momencie, gdy z pięści wysunęły się pazury, przed atakującym stanęła Ororo.

- Zostawcie go – złapała Logana za rękę i spojrzała mu w oczy – nawet jeżeli to on dokonał tego ohydnego mordu ma prawo się bronić.

- Morderca nie ma prawa się bronić.

- Jestem niewinny –usłyszeli. LeBeau, puszczony, padł na posadzkę na wpół żywy– Profesor był mi jak drugi ojciec – wykrztusił – Był mi równie bliski co wam, durnie. Wróciłem, chciałem tu zostać… -oparł ręce o posadzkę i zakaszlał.

W tej chwili podeszła do niego rudowłosa dziewczyna. Czerń w którą była ubrana, jeszcze bardziej podkreślała jej wyjątkową, południową urodę. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Czując to i wiedząc, co będzie musiała powiedzieć, zarumieniła się.

-To nie on, mogę wam to gwarantować - powiedziała cicho, pomagając wstać Gambitowi.

- A skąd niby jesteś tego pewna? – spojrzał na nią krzywo Cyklops.

- Dziś w nocy, Remy był u mnie – dokończyła już bardziej stanowczym głosem.

- Oczywiście. Każdą noc, ostatnio, spędzacie razem, ale co z tego wynika? Tak czy siak musiałaś zasnąć, każdy kto go słucha w końcu zasypia– ze śmiechem odpowiedział jej Wolverine, ocierając rękę – wszyscy wiemy co do niego czujesz, ale kłamstwami go nie wybronisz.

- Żałośnie wyglądasz oskarżając mnie o kłamstwo, Loganie, kiedy sam tyle skrywasz. Jeśli chcesz wiedzieć, nie mieliśmy czasu na rozmowę i nie głosem mnie uśpił - spojrzała mu głęboko w oczy.

Remy Lebeau, po kryjomu, bezczelnie się uśmiechnął. A był to uśmiech, który powaliłby na kolana połowę żeńskiej populacji na Ziemi.

5.

Wieczór wcześniej.

Mój plan był prosty, a przy okazji mogłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Co prawda pracy z przyjemnością godzić się nie powinno, ale… Wybrałem się najpierw do Winnego, tego iluzjonisty. Z tego co się zorientowałem, miał on tez niezwykła zdolność, hmm… jakby to fachowo określić?, neutralizowania mocy innych mutantów. Ponoć dość powszechnie spotykana cecha u iluzjonistów. Ja się z nią nigdy nie spotkałem.

- Staaaary, ty wiesz co by było, gdyby wszyscy o tym wiedzieli?!! – usłyszałem w odpowiedzi od Winnego, kiedy przedstawiłem mu swoją propozycję- nikt by mi spokoju nie dał! Albo inaczej, wszyscy by mnie wykleli. Dlatego wszyscy trzymają gęby na kłódkę. Zastanawiam się skąd ty to wiesz? – spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nie dał nawet chwili na odpowiedź, kiedy sam stwierdził – pewnie od tej twojej lalki, ha?

- Nie jest moja, jeszcze, ale możesz mi w tym pomóc – łagodnie się uśmiechnąłem.

Winnie nie wyglądał, w gruncie rzeczy, na wyjątkowo inteligentną osobę, co tym bardziej pasowało do mojego planu. Był wysoki, łysy, chodził z wiecznie spuszczonymi spodniami i potrafił odróżnić house od techno. Instytucie uchodził za błazna, do poszturchiwania i wytykania.

- Wiesz, pewne przyjemności kosztują.

Spojrzałem na niego krzywo.

- Ziom, zrozum nie jest łatwo wyżyć z profesorskiej pensji. Myślisz, że Xavier za blanty mi zapłaci?

Teraz spojrzałem na niego jak na kosmitę. On siąknął i przetarł nos palcem.

- To będzie tak: od godziny biorę hm.. dla Ciebie będzie 20$, a od metra 5$, stoi?

Był wieczór, już dosyć późny, musiałem się pośpieszyć, żeby ze wszystkim zdążyć.

- Ok – zamilkłem na chwilę, bo zdawało mi się, że ktoś idzie. Rozejrzałem się. Staliśmy na kortach tenisowych. Dopalałem papierosa. W świetle żaru, dostrzegłem, że Winnie nie może doczekać się mojej odpowiedzi. Mógłby już, jak co wieczór, wybrać się do lasku, w drodze do którego go zatrzymałem.

- Teren znasz, czas znasz. Rozliczymy się jutro.

- Staaary, nic bez zaliczki. – Uśmiechnął się do mnie szeroko i nie szczerze. Brakowało mu czwórki.

Wcisnąłem mu w łapę kilka banknotów i ruszyłem ku budynkowi.

Ten wieczór miał być wyjątkowy. Wyjątkowy dla niej. Dla mnie miał stanowić alibi. Doskonałe alibi.

Przygotowałem w pokoju kwiaty, świece, romantyczną kolację. Było tak słodko, że brakowało tylko różowych serduszek.

- Remy, trochę przesadziłeś, wiesz? Co ty knujesz?

- Niespodziankę – zerknąłem na zegarek. Jeszcze pół godziny.

W sumie tutaj mógłbym się wylewać, jak pięknie wyglądała, jak bardzo mnie wtedy pociągała, ale to tylko drobne szczegóły składające się na całość. Jednak najlepiej zapamiętałem jej minę, kiedy Winnie wyłączył wszystko, łącznie prądem. Małe płomyki świec odbijał się od jej źrenic.

- Czy to jest ta niespodzianka? – spojrzała się na mnie zuchwale.

- Dotknij mnie – poprosiłem.

Na jej twarzy pojawiła się chmura.

- Albo coś kombinujesz, albo już zupełnie zgłupiałeś.

- Tak czy siak, stoisz na wygranej pozycji.

-Co masz na myśli?

Wyciągnąłem do niej rękę, poprzez stolik.

- Przekonaj się sama.

Uśmiechnęła się. Wyglądała absolutnie przepięknie. Myślę, że już wtedy domyślała się co się stanie. Jednak nie dopuszczała do siebie tych złych myśli. Taka bezbronna i niewinna wpadła w moje ramiona. Ze zewnątrz była wyjątkowo silna, wzbraniająca się przed innymi, odsuwająca od siebie najbliższych. W rzeczywistości pełna miłości, która trzeba było tylko uchwycić i wydobyć. Dwoje opętanych samotnością. Kiedy spała na moim ramieniu żałowałem, że wykorzystałem ją do swojego planu. Byłem szczęśliwy, że wreszcie mi się udało. Że ona była szczęśliwa i to dzięki mnie, jednak miałem poczucie winy. Jeśli się nie uda, jeśli coś pójdzie nie tak, nie będzie nawet mowy, żebym mógł jej to wytłumaczyć. Tym razem mi nie wybaczy. Zamknąłem oczy, nie działo się nic. Czy ona była tą jedną? Spojrzałem na nią. Przeraziłem się. Wstałem szybko, ubrałem się i ruszyłem zrobić co miałem zrobić. Jej sen był naprawdę bardzo głęboki, więc ani drgnęła kiedy wychodziłem.

Ja nie mowie kocham, chyba sama wiesz dlaczego (to zdanie jest do ostatniego rozdziału, natchnęło mnie i pewnie bym zapomniała)

Profesor siedział w swoim gabinecie. Przycupnąłem na barierce balkonu i przyglądałem się sytuacji w środku. Storm stała przed biurkiem i coś pokrzykiwała, jednocześnie ciągle machała rekami. Profesor starał się chyba cos jej wytłumaczyć, ale ona machnęła na niego ręką i wyszła. Xavier spojrzał na drzwi, oprał głowę na ręce i zamyślił się. Wtedy, bez szmeru, wślizgnąłem się do środka. Jednak profesora, nawet bez swych mocy, nie można było zmylić.

- Remy?

- Jak zwykle jesteś nie omylny.

- Myślę, że masz jakiś wyjątkowy powód, żeby wchodzić do mnie przez okno.

- Wyjątkowy, myślę, że tak można to określić.

- Wiem, czym się teraz zajmujesz, wiem po co tu jesteś, wiem po co Ci ten nóż.

Usiadłem naprzeciwko niego, na biurku ze skrzyżowanymi nogami. Wyjąłem nóż, z cholewy buta, zacząłem się nim bawić. Miał piękną zdobioną rękojeść. Srebrno- patynową, w kształcie gromady pająków. Ostrze wychodziło jednemu ze szczęk. Małe rubinowe oczka, błyszczały w świetle świecy.

- Czy wierzyłeś kiedyś, że jesteś przylepiony do nieba?

- Co?

Wtedy zadałem cios prosto w serce. I nic. Przed wyjściem sprawdziłem czy niczego po sobie nie zostawiłem, oprócz pamiątki od przewodniczącego Rady.

- Wiesz taki znak rozpoznawczy –powiedział, kiedy dawał mi sztylet. To chyba miał być żart. Ha ha.

Wyrzuty sumienia? Miał być albo on albo ja. Odpowiedz była oczywista. Wróciłem do łóżka, do Rogue.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Mroo, a wiesz, że jestem pod wrażeniem o.O? Naprawdę. Początek wyszedł Ci zna-ko-mi-cie!
Gdybyś poprawiła niektóre błędy, byłoby całkiem bosko!
Nie wiedziałam, że drzemią w Tobie takie talenty.
Idę po więcej.

Anonimowy pisze...

Sorki, nie podpisałam się, to ja Lyr.

Anonimowy pisze...

Proszę o sprecyzowanie, które opowiadanie mam ocenić. Nie napiszę oceny ogólnej do wszystkich opowiadań, ani też nie ocenię wszystkich osobno. Proszę o decyzję które opowiadanie ma zostać poddane ocenie.

Z poważaniem.
Sznurek