Zima w mieście (inspiracja ZF Skurcz - Bułgarski pocigg)

Specjalnie dla mojego przyjaciela Sarny na urodziny!

***

Jasny pogodny dzień. Słońce oświetlało brudną, nieotynkowaną, starą kamienicę. Od czasów wojny nie była remontowana. Zresztą kto by chciał wydawać pieniądze na remontowanie Pragi? I tak w ciągu tygodnia, w jakiś nie wytłumaczalny sposób, świeżo pomalowane budynki powracały do swojego naturalnego szaro – brązowego koloru. Zresztą nie był to fenomen tylko Pragi, ale całej Warszawy. Zdawało się to nie przeszkadzać jednemu z japońskich turystów, pstrykających swoim małym cudem techniki, co 2 kroki, zdjęcia wszystkiemu co się ruszało, łącznie z ujadającym podwórkowym burkiem. Turysta zapewne należał do tych, co uwielbiają zwiedzać obce miejsca po swojemu, bez przewodników, tylko z mapą pod ręką. Ten trzymał dodatkowo folder, sugerujący, że przybył tu specjalnie na festiwal szopenowski. Niezbyt interesowało to osobników dokładnie przyglądających się obcokrajowcowi. Nie interesowała ich też sama postać. Patrzyli namiętnie na małe cudo techniki i szybko kalkulowali po ile sprzedadzą je na Wolumenie. Japoński turysta także ich nie widział, nie widział też nadjeżdżającego trabanta. Po prostu nie mieścił się w kadrze aparato – kamery. A to czego nie ma w kadrze nie istnieje.
Nie było widać kto prowadzi auto. Szary dym z jonitów przeciskał się przez każdą plastikową szparę tego zacnego samochodu. Może gdybyśmy przymrużyli oczy i przysunęli się bardzo, bardzo blisko przedniej szyby, przez ułamek sekundy dostrzeglibyśmy małe, świńskie, uśmiechnięte oczy, na wielkich spoconych mordach. I absolutny brak szyi. To właśnie zobaczył japoński turysta, przez ten ułamek sekundy, zanim poleciał jakieś 2 metry przed trabanta. Wóz zatrzymał się po 4 metrach. Ale nie z powodu, już martwego japońskiego turysty, po którym przejechał, ale nieco rozbitej szyby. Kierowca i pasażer wysiedli w oparach dymu.
- Patrz stary, plastik a się rozbił – powiedział jeden, stukając dłonią w rozbicie.
- Nooo – odpowiedział drugi wsysając do końca dym z ledwo widocznego peta.
Spojrzeli na siebie spod łba. Potem na szybę. I stali tak jakieś pięć minut. Normalny przechodzień pomyślał, że to dziwne, 2- óch potężnych typów, beznamiętnie wpatrzonych w stłuczone auto, swoimi zjaranymi szparkami na beznamiętnych twarzach. Ale to była Praga. Potem zaczęli się tarzać na ziemi ze śmiechu. Ale to była Praga, więc nikt się nie dziwił.
W pewnym momencie jeden przestał się śmiać. Dostrzegł nogi wystające spod trabanta. Szturchnął kolegę i pokazał palcem odkrycie. Podeszli do widocznych czarnych lakierek, resztki czarnego garnituru i wystających białych skarpetek.
- He he he – zaśmiał się potężnie drugi – a to dobre Czesiek, trup pod kołami naszego wozu. Hehehe
- Zamknij się debilu – Czesiek walnął swojego towarzysza w łeb. – To już nie jest śmieszne…
- Nie? Aha.
- To problem.
Rozejrzeli się dookoła, ale wszyscy gapie natychmiast rozpłynęli się w tle.
- Co zrobimy?
- Wisła?
- Nie bądź taki okrutny – powiedział z wyrzutem.
- No to na Tarchomin. Tam zawsze jest miejsce gdzie trupa zakopać.

***
Ciemne pomieszczenie. Jedynym źródłem światła jest mała lampka na biurku. Idealnie oświetla rozłożone akta. Dużo pism, trochę zdjęć. Zdjęć kilkutygodniowych zwłok. Niezbyt ciekawy widok. Za biurkiem siedziała osoba. A raczej znajdował się fotel, a w nim siedziała osoba. Fotel oczywiście był skórzany, trzeszcząc sugerował, że kosztował majątek. Do ciemnego pomieszczenia właśnie otworzyły się drzwi rzucając dodatkowe światło, na gęsty, brunatny dywan. W framudze pojawiła się postać rzucając cień.
- Koniczyna. – ukłoniła się postać w drzwiach
- A koniczyna, koniczyna. – opowiedziała osoba w fotelu, nie odrywając wzroku od zdjęć.
- Chaingaku tiktaki sagaki i tofu. [Witaj Ojcze. Przynoszę złe wieści.]
- [Myślisz, że to dobrze udawać, że umiemy mówić po japońsku? Proponuje mówmy w nawiasach.]
- Sushi. Daigaku – imo, cięlęcina na pić simaków nori. [Oczywiście]. [ To sprytny pomysł, wrogowie nie zrozumieją naszego szyfru]
- [Ja myślałem o biednych ludziach, którzy nie znoszą japońskiego żarcia]
- Mizo dashi, sajgonki. [Masz rację, jak zawsze Ojcze].
- Sajgonki? [ Sajgonki nie są japońskie.]
- [Nie? Na pewno? Wydawało mi się, że tak.. Przecież Sajgon leży w Azji.. i w ogóle] – osoba w drzwiach zrobiła smutną minę i usiadła na fotelu naprzeciwko Ojca.
- [ Nieważne. Mów co to za wieści].
- [ Yakuza zaczęła się martwić o naszego człowieka na konkursie Szopenowskim].
- [To wiem].
- [ Ale on nagle zniknął. Przez to konkurs wygrał polak!!!]
- [ To też wiem.] [ To straszny cios dla naszej japońskiej dumy.]
- [ To okrutne, przecież Szopen był japończykiem, jak oni mogli go sobie tak przywłaszczyć] – postać za biurkiem zaczęła jęczeć i rozpaczać. Ojciec spojrzał na niego z dystansem.
- [Dobrze, czy już skończyliście się wzruszać? Możemy przejść do setna sprawy?]
- [Tak] – mężczyzna uspokoił się, przetarł oczy i poprawi krawat- [ Chodzi o to, że podejrzewaliśmy o wszystko polską mafię, ale nie było dowodu]
- [ Ha ha ha… dobre – ‘polską mafię’]
- [ Ojcze… Istnieje polska mafia]
- [Ha ha ha… jakbyś mówił o kosmitach]
- [ Naprawdę istnieją]- mężczyzna tupnął nogą – [ I to oni zabili naszego człowieka. To przez nich nikt, z naszych 9 na 10 uczestników konkursu, nie wygrał.]
- [ Może za dużo ‘ Z archiwum X?’]
- Mam dowody! Udowodnię Ci i reszcie Yakuzy moją słuszną, jedyną wersję prawdy!!
- [ Niby jak?]
- Przywiozę wam polską mafię!! – mężczyzna gwałtownie wstał i wybiegł z pomieszczenia. Minęła chwila. Pojawi się znowu w drzwiach. – JESZCZE ZOBACZYCIE- zagroził pięścią i się oddalił.
- [ Tak Mikuś… Samuraje nie są już tacy jak kiedyś] – powiedział ojciec podnosząc z ziemi wypchanego psa. – [ Amerykańska telewizja, muzyka, i zapominają nawet o nawiasach] – Pogłaskał psa po głowie.

***
Zima w mieście Warszawa nie była niczym nadzwyczajnym, choć co roku zaskakiwała drogowców. Kto mógł się spodziewać, że na tej wysokości geograficznej w grudniu będzie padał śnieg? Niesamowite.
Samuraja jednak to nie zraziło. Opuścił lotnisko ‘Okęcie’, po krótkim, lecz namiętnym wyjaśnieniu celnikowi, że katana wcale nie jest bronią. Człowiek zapamięta to wydarzenie do końca swojego życia, zastanawiając się wciąż czego ten mały skośnooki, czarno ubrany gość, powtarzający w kółko ‘sushi’, naprawdę chciał. Nie ważne zresztą.
Przed samurajem czekało już całe wielkie miasto – Warszawa. Jedna linia metra, kilkanaście pętli tramwajowych i autobusowych, prezent od wspaniałego wujka Józka. Jest tu kilka takich miejsc, gdzie nie warto się pałętać. I tu znajduję się POLSKA MAFIA. Gdzieś na pewno. On ją czuję, w swoich trzewiach. Tyle się o niej naczytał, na oglądał programów Discovery. Teraz, jako pierwszy ją odnajdzie. Wszyscy padną u jego stóp. HAHAHAHAHAHAHA… ta…
- Od czego zacząć… Może spytam się tego przemiłego łysego pana w dresie o drogę do hotelu.
Nieopodal, oparta o filar, stała wysoka postać, w długim czarnym płaszczu. Twarz przysłaniał jej aksamitny kapelusz. W ciemności błyszczały się tylko oczy. Błyszczały i obserwowały.

***
Wieczór. Jeszcze nie dość późny ale nie za wczesny. Akurat ten moment, kiedy zaczynasz głodnieć i zastanawiasz się, czemu próbują ci wmówić brednie, że po 18 jedzenie jest niezdrowe. Albo ta chwila, kiedy jeszcze nie leżysz na imprezie pod stołem, ale już nie do końca rozumiesz co właściwie opowiadasz tej lasce obok. Albo.. a zresztą. Środkiem ulicy na Saskiej Kępie jedzie nowe, błyszczące BMW. Z tyłu ma przyciemniane szyby, chromowane felgi odbijają światło szybko mijanych latarni. W samochodzie siedzi dość młody człowiek w ciemnych okularach. Zadbany, wysportowany, wypielęgnowany. Powinno się dopisać, że uczesany, ale nie będziemy tak niegrzeczni i nie skłamiemy. W zasadzie można by powiedzieć, że był łysym blondynem. Nieważne, tyle w kwestii fryzury. Proszę bez żadnych pytań więcej.
Gdzie skończyliśmy… A tak, jedzie środkiem ulicy na Saskiej Kępie. Patrząc na niego brakuje nam tylko w tle muzyki z ‘ Rodziny Soprano’. W zasadzie słychać wyraźnie ‘Woke up this morning’ Leonarda Cohena w tle. Spokojna amerykańska muzyka jeszcze bardziej nakręcała go do wciskania pedału gazu. Jest zły, jest twardy, to miasto leży u jego stóp. To wyrażała jego mina. To sugerowała jego postawa. Zimny łokieć, joint pomiędzy palcami… o tak, czuje się jak młody bóg. Pełen relax. Tylko on, ulica, warknięcia silnika i muzyka. To jedna z tych chwil, które chcesz żeby trwały wiecznie.
Ale tak nie jest. Dzwonek telefonu nagle wybudził kierowcę z marzeń. Przyciszył muzykę z radia.
- Co jest?- Chwila ciszy- Kurwa – Chłopak rzuca telefon na drugie siedzenie. Zaciąga ręczny i gwałtownie zakręca kierownicą. Samochód, z dymem i piskiem opon, wykonuje zręczne 180 stopni w wąskiej, słabo oświetlonej ulicy. Chwilę potem BMW jest tylko wspomnieniem śladów opon na asfalcie. Warszawska rejestracja oddala się w stronę romantycznie podświetlonego mostu Siekierkowskiego, żeby jak najszybciej dostać się na drugą stronę Wisły.

***
Widok ten niektórym mógł zapierać dech w piersiach. Inni nawet nie próbowali wjeżdżać. Po co bulić tyle kasy, żeby oglądać ten syf? Jeszcze inni bywali tam, przynajmniej raz w tygodniu. Zawsze z inną dziewczyną. Po prostu uważali, że XXX piętro Pałacu Kultury jest miejscem wyjątkowo nastrojowym, a laski na to lecą. Dziś, spotkała się tu trójka niezbyt tajemniczych osób. Dwóch wyglądało na bliźniaków. Znane nam już z Pragi ABS zakrywały czarne szaliki, upchane pod ramoneski. Trzecia osoba wydawała się wyjątkowo sfrustrowana. Odpalała jednego papierosa od drugiego. Choć była noc, na nosie miała okulary przeciwsłoneczne. W dłoni nerwowo ściskała misiaczka przyczepionego do kluczy BMW. Udawali, że się nie znają i tylko tak obok siebie stoją i patrzą na ścieżkę światła ułożoną wzdłuż Marszałkowskiej. Trwała krępująca cisza.
- Matoły tylko po to mnie tu ściągaliście, żeby oddać pieniądze z haraczy?
Cisza trwała. Bliźniaki próbowały wykreować jakąś myśl. Widać to było po ich twarzach.
- No nie szefie, jest jeszcze taki problem… - zaczął Czesiek – Bo widzisz Wiesiek..
- Nie, nie, nie. To nie było tak.
- Uspokójcie się – podniósł głos właściciel BMW. Jednak szybko się uspokoił i obejrzał w około czy nikt na niego nie zwrócił uwagi – Od początku.
- Było tak… – zaczął Wiesiek, ale szybko dostał w łeb od Cześka.
- Zamknij się – wycedził przez zęby – ja będę mówił. Słuchaj szefie – zwrócił lekko głowę w jego stronę – Ktoś do nas zadzwonił i powiedział, że szuka nas pewien japończyk i że znajdziemy go w centrum.
- Kto?
- Nie wiem, nie przedstawił się – z smutkiem w głosie stwierdził Wiesiek.
- Jakkolwiek. Pojechaliśmy upewnić się o co dokładnie chodziło. Patrzymy a wzdłuż pawilonów od Empiku do Rotundy suki, telewizja, po prostu no ten.. tego…
- Burdel – podsunął mu Wiesiek.
- Oj zamknij się – podniósł rękę, a brat natychmiast się skulił – Patrzymy a tam masakra. Ludzie pocięci, posiatkowani. Członki leżą dookoła.
Szef przypomniał sobie, że coś o tym wspominali w radiu. Zamyślił się i zaciągnął papierosem. Światło żaru oświetliło na moment jego twarz.
- Terroryści?
- Nie. Gorzej. Patrzymy, a suki na sygnale jadą w stronę placu MDM. No to Wiesiek wpadł na pomysł, żeby jechać za nimi, bo to może mieć coś wspólnego z naszym Japońcem.
- He he he, właśnie ja wpadłem na ten pomysł – głupio się uśmiechnął. Brat spojrzał na niego z pożerowaniem.
- No i szefie, jedziemy i patrzymy, a tam jakiś samuraj biegnie chodnikiem z wyciągniętym do tyłu tym tym tego.. mieczykiem i rozcina na kawałeczki wszystkich przechodniów, którzy wpadną mu pod nogi. Policja próbuje do niego strzelać. Już myśleliśmy, że po naszym Japońcu. Ale on zakręcił młynka tym.. no… i wszystkie kule odbił!
- A potem skoczył na policje i wszystko pociachał. Łącznie z pistoletami, samochodami, głowami. Hehe..
- Dobrze, ale co to ma wspólnego z nami?
- Jak tylko ten kolo rozsiekał wszystko co było wokół nas, po prostu zniknął. W tym samym momencie zadzwoniła komóra Wieśka.
- Ta to ten sam głos co wcześniej.
- Grzecznie zapytał czy widzieliśmy ‘samuraja’. A potem powiedział, że on szuka nas i się rozłączył.
- Numer?
- Prywatny.
Szef zamyślił się. Odpalił kolejnego papierosa. Chwilowe światło ukazało jego niebieskie złowrogie oczy, zamyśloną minę Cześka i głupi uśmiech Wieśka. Cisza przeciągała się. Patrzyli przed siebie, chłodny wiatr zatargał ich ubraniami.
- Przepraszam, proszę panów!
Wszyscy trzej, aż podskoczyli ze strachu i odwrócili się.
- Przepraszam, ale już zamykamy punkt widokowy, czy mogliby panowie zjechać na dół? – powiedziała ubrana służbowo, miła pani. Sztucznie się uśmiechając i myśląc, kiedy te debila w końcu pójdą, bo chce już iść do domu.
Stanęli przed pozłacanymi drzwiami postkomunistycznej windy. Po chwili drzwi się otworzyły. W środku siedział służbowo ubrany, miły pan. Weszli do środka, ich twarze odbijały się od luster. W pewnym momencie szef dostał nagłego olśnienia.
- W Warszawie jest Krzysztof Jarzyna ze Szczecina.
Bliźniaki spojrzeli na niego wielkimi oczami.
- Szef szefów?
- Pojedziecie do niego, wszystko mu powtórzycie. – Starał się przybrać bezlitosną minę i patrzył twardo przed siebie.
- Szefie, ale byliśmy grzeczni, nic..
- Nie rób nam tego…
- Koniec dyskusji- drzwi się otworzył, kierowca BMW wyszedł.

***
Na Nowym Świecie, ale tak bardziej z tyłu, znajduje się mała, niepozorna kawiarnia. Można tam przyjść ze znajomymi, usiąść, wypić kawę, piwo, zapalić papierosa albo faję wodną. Stoliki są niskie, krzeseł w ogóle nie ma. Wszyscy siedzą na ziemi w skarpetkach. W ‘Cafe Fajce’ znajdują się schody na dół. Tam z kolei znajduje się część dla Vipów, specjalnie oddzielona od reszty. Dziś nie robiło to różnicy, bo i tak cały dół zajmowali relaksujący się goryle. Za nimi, głęboko w tyle, siedział on, Krzysztof Jarzyna ze Szczecina.
Czesiek i Wiesiek właśnie weszli do środka. Uderzyło w nich ciepło i dym z szisz. Przywitali się z właścicielem i zeszli na dół. Gdy goryle ich zobaczyli momentalnie zerwali się na nogi.
- Spokojnie chłopcy, oni są umówieni – powiedział głos z tyłu – Chodźcie tutaj.
Bliźniaki zdjęli buty i przyklęknęli przed wielką fają. Za nią skryta była postać siedząca po turecku. Cień zasłaniał mu twarz. Szisza zabulgotała. Szef wszystkich szefów chwilę potrzymał dym na języku, po czym go wypuścił. Czuć było wiśnię.
- Panie Jarzyna – Zaczął Czesiek patrząc na ziemię – przysłał nas tu..
- Wszystko wiem.
- Bo ten samuraj..
- Wiem. To mój informator do was dzwonił.
- Przyszliśmy po radę. Co mamy zrobić?
- Znaleźć i zabić. To chyba oczywiste.
Na czole Cześka zaczął pojawiać się pot. Nastała cisza. Zastanawiali się. Przy takiej osobie, należy uważać jakich słów się używa. Wystarczy, że nie spodoba mu się miejsce, w którym występuje przecinek i pach, już po tobie.
- Jak mamy znaleźć samuraja w Warszawie? To nie realne!
- Właśnie, póki on nas nie będzie chciał zobaczyć, my go nie zobaczymy – powiedział Wiesiek, a jego brat cicho zaklął pod nosem.
- Zamknij się – wyszeptał.
- Nie, czemu? Twój brat ma rację.
Cześka wmurował, spojrzał na cień przed sobą. Struga dymu oplotła jego twarz.
- Musicie zwrócić jego uwagę.
- Jak? Mamy chodzić po mieście i krzyczeć „ Hej samuraju, samuraju!! Ty pojebany Japońcu chodź tu!!”?
- Tak.
Nastała cisza. Bracia spojrzeli na siebie. Rozmowa była zakończona.

***
Śnieg leżał grubą warstwą nie tylko na chodnikach, ale również na jezdni. Ludzie poruszali się jakby na zwolnionym filmie. Wszyscy skuleni w sobie, byle tylko utrzymać choć trochę ciepła. Na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej stali bliźniacy. Wpatrywali się beznamiętnie na wielki znak ‘M’, nad powszechnie znanym fastfoodem.
- Czesiek to nie ma sensu.
- Zamknij się – odpowiedział skrywając się głębiej pod szalik. Mróz szczypał ich po policzkach.
- Ale przeszliśmy całą drogę do rotundy wołając tego zasranego Japońca. Ludzie patrzą się na nas jak na pieprzonych debili, a jego ciągle nie ma.
Światła się zmieniły. Przeszli na drugą stronę ulicy, minęli kebab. Cudnie zapachniało pieczonym mięsem. Obydwojgu zaburczało w brzuchach. Kierowali się w stronę Parku Saskiego. Darowali już sobie pokrzykiwanie. Stracili nadzieję.
- Wy!
Nagle zatrzymali się i odwrócili. Jednocześnie i synchronicznie. W bramie stała czarna postać. Wydawała się być ubrana w dość lekkie rzeczy, ale nie marzła. Przynajmniej nie trzęsła się jak bliźniacy. Postać wyszła z cienia. Samuraj, ani słowa więcej. Wiedzieli to od razu. Ubrany w czarny kostium, twarz miał zakrytą czarną szmatą. Zza pleców wystawał miecz. Byli pod wrażeniem.
- Gdyby tylko wiedzieli ile kosztuje wypożyczenie takiego kostiumu i jak jest w nim cholernie zimno przy -20 stopniach. Pieprzona Polska.
- To ty!- wykrzyknęli jednocześnie bliźniacy i wyciągnęli spluwy. Mogliby strzelić gdyby Cześkowi pistolet nie zamarzł, a Wiesiek włożyłby naboje.
- Ty kretynie – Czesiek walnął brata spodem pistoletu.
- Przestań, mam już dość! To mnie boli wiesz?
Samuraj oparł się o ścianę bloku i obserwował jak rodzeństwo zaczęło się tłuc.
- [Przepraszam, ale chyba mną się powinniście interesować]
Bracia zamarli.
- My .. e.. cię ..e.. rozumiemy? – wykrztusił Wiesiek spod pachy Cześka.
- [Oczywiście. Póki mówię w nawiasach zrozumiecie każde moje słowo. To upraszcza złożoną konwersację, pomiędzy jednostkami z innych krajów]
- Czy on nam ubliża?
- Chyba nie…
Czarna postać odsunęła się od ściany i wysunęła katanę.
- [Teraz was zniszczę] – i ruszył biegiem na przeciwników.
- Chwilę, chwilę – Czesiek powstrzymał go gestem dłoni. Japończyk zdziwiony chciał się zatrzymać, ale poślizgnął się na śniegu i upad.
- [Co?] – spojrzał na nich złowrogim wzrokiem, jednocześnie ocierając tyłek.
- No bo przecież, nie możemy tak od razu walczyć. Powinieneś nam powiedzieć co i jak, wiesz takie gadki tych złych pojebańców.
- [Nie jestem zły, to wy jesteście] – wstał i zaszarżował.
- Nie no chwilę, chwilę – Czesiek znowu go zatrzymał. Tym razem utrzymał równowagę- Bez względu czy ty myślisz, że my jesteśmy źli, czy my myślimy, że ty jesteś zły…
- Brother pogubiłem.. co ty pieprzysz?
- Zamknij się.- warknął i znów zwrócił się do samuraja – Musisz nam wytłumaczyć dlaczego nas atakujesz.
- [Kurwa, mam już tego dość] – wyciągnął katanę przed siebie i wycedził – [Myślicie, że możecie tak udawać, że zabicie członka Yakuzy to nic?]
- Eeee?
- Wiesiek to chyba chodzi o tego Japońca cośmy go rozjechali. Pamiętasz?
- Ups…
- Stary słuchaj, sorry to nie było specjalnie – powiedział Czesiek w przepraszającym geście.
- [Wy idioci! Tak czy siak jesteście polską mafią, a ja muszę was zniszczyć. Hahhahah]
- What? – miny obydwu bliźniaków znaczyły, że nie wiedzą o czym przeciwnik mówi. Ale było już za późno, samuraj skoczył na nich. Zdążyli wyciągnąć tylko niedziałające spluwy. Taka reakcja bezwarunkowa. Szybko z dwóch pistoletów zrobiły cztery. Bliźniaki spojrzały na siebie i zaczęły uciekać w kierunku Parku Saskiego. Samuraj ruszył momentalnie za nimi. To dość dziwne, że wysportowany, wyćwiczony człowiek, nie był w stanie doścignąć tych rozleniwionych, żywiących się jedynie na mieście, pseudomięniaków. Wbiegli do parku. Japoniec błyskawicznie wskoczył na drzewo i przycupnął. Spojrzał w dół na rodzeństwo. Ci się zatrzymali, bo stwierdzili, że go zgubili. Naiwni.
Momentalnie skoczył na nich z wyciągnięta przed siebie kataną. Ale miecz uderzył o śnieg. Bliźniaki rozbiegły się w przeciwne strony. Samuraj błyskawicznie zareagował wyrzucając dwie gwiazdki. Obie minęły się z celem wbijając się w drzewa. Japoniec syknął, jednak szybko skalkulował dokąd pobiegli tamci. Wskoczył na drzewo i ruszył w tym samym kierunku.
Czesiek i Wiesiek spotkali się na górce przy ‘Świątyni’.
- Dobry stary trik co? – próbowali złapać oddech.
- Ta.., ale nie myślę, żebyśmy mu na długo uciekli.
- Słuchaj mam pomysł jak go załatwić.
W tym momencie wróg wylądował przed nimi. Zamachnął mieczem i trafił w kamień, dokładnie w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była głowa Wieśka. Rozejrzał się. ABS zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu.
- To nie możliwe – pomyślał. Trochę śniegu spadło mu na ramię. Instynktownie spojrzał w górę. Bliźniaki wskoczyły na kolumnadę. Patrzyli na niego bezczelnie się uśmiechając. Błyskawicznie zeskoczyli na dół z okrzykiem, który przypominał chyba słowa: Chuck Norris!!! Czesiek kopnął samuraja w twarz z półobrotu. Tamten poleciał w tył, ale tu już czekał na niego Wiesiek, ze swoim półobrotem. Japoniec poleciał znów w stronę Cześka, gdzie dostał wielką pięścią w twarz. Rodzeństwo przerzucało napastnika między sobą przez pięknych parę chwil. Jak to możliwe, że pokonali jednego z lepszych samurajów na świecie? Zaskoczyli go. Zaskoczyli go stylem Chuck’a Norris’a. A Chuck'a nikt nie jest w stanie pokonać. Nawet nie da się pokonać jego stylu.
Czesiek i Wiesiek w końcu zlitowali się nad zmaltretowanym przeciwnikiem.
- [Jak? Ehy ehy… możliwe] – ledwo wykrztusił leżący na śniegu japończyk.
- W dzieciństwie oglądaliśmy dużo ‘Strażnika z Teksasu’. – odpowiedziała postać nad nim.
- Tak, a Czesiek raz powiedział trzy razy ‘ Chuck Norris’ przed lustrem. Ten się pojawił. Co prawda zabił całą naszą rodzinę, ale go poznaliśmy – marzycielsko uśmiechnął się Wiesiek.
- [Ehy.. Ehy.. czy możecie spełnić moją ehy ehy] – samuraj wypluł krew i resztki zębów na śnieg- [ehy.. wolę?]
- No jasne. Teraz możemy być dla ciebie mili.
- [Powiedzcie mi,…ehy ehy… czy jesteście polska mafia?]
Odpowiedziała mu salwa śmiechu.
- Stary, przecież polska mafia nie istnieje, każdy o tym wie.
- Nie, no bez przesady, my tylko trzęsiemy branżą draży chińskich.
-[Ach..] – z tymi słowami na ustach, jeden z najdzielniejszych, najodważniejszych i najgłupszych samurajów na świecie skonał.
Bliźniaki stanęły nad nim.
- Słuchaj, nie rob mi tak więcej – pierwszy odezwał się Wiesiek.
- Jak?
- Nie bij mnie, mam tego dość. Dość ciebie i tego jak mnie traktujesz.
- Taaa… jasne…

***
Jakuza nigdy się nie dowiedziała w jaki sposób zginął ich emisariusz na konkursie szopenowskim. Zresztą, wysłali TAM swojego najlepszego człowieka, żeby sprawdził całą sprawę. On nie wrócił. To znaczy, lepiej się tą sprawą nie interesować. To znaczy, że może legendy o polskiej mafii są prawdziwe.
Jednak cała prawda została zakopana na Tarchominie.

Brak komentarzy: