Najprostsza idea niedokończony

Na rynku pojawiła się kobieta. Dziwna. Długie pomarańczowe włosy falowały jej na plecach, spięte złotym diademikiem z zielonym oczkiem. Zielona suknia, haftowana złotem równo układała się na karym koniu. Didegal wiedział, że to ona. Prosił ja wcześniej, aby ubrała się dyskretnie. W razie czegoś miała zmieszać się z tłumem. W Berubeger nie powinno być z tym problemu. W szczególności w święto bogini Thare, opiekunki kupców.
- Jedynym niedociągnięciem w tym planie jest jej samotność- pomyślał Didegal i szybko ruszył ku kobiecie. Za późno. Do rudowłosej podeszło trzech knypków, wyglądających na rajfurów.
- A cóż tak pięęękna dama robi sama, w tak niebezpiecznym miejscu jak to?- powiedział pierwszy z opryszczków, łapiąc konia za uzdę. Był mały, z czarnymi, wyraźnie przetłuszczonymi włosami.
- Za dodatkową opłatą możemy się wielmożną damą zaopiekować i pokazać bardziej milsze miejsca naszego miasta- dodał drugi. Jego wygląd zostawiał jeszcze więcej do życzenia.
Didegal postanowił nic nie robić, chciał zobaczyć jak dziewczyna sobie poradzi w takiej sytuacji. Ostatnim razem, jak ją widział, było to przed śmiercią jej matki, a sama istotka miała około 12 lat. Wiedział, że przez następne lata wychowywał ją ojciec, wojownik. A spędzenie tych 5 lat w towarzystwie mieczy, siekier i innych temu podobnych rzeczy, musiało na nią jakoś wpłynąć.
- Na pewno wyładniała- dodał w myślach Didegal, opierając się o mur pobliskiej tawerny.
- Panowie, byłoby mi niezmiernie miło, jakbyście mi pomogli zejść, wtedy porozmawiamy – powiedziała dama, nadzwyczaj dźwięcznym głosem, z nutką wyniosłości. Trzeci rzucił się od razu, z rękami wyciągniętymi do pomocy. Widać było, że najmłodszy i w życiu nie zaznał bliskości kobiety. W momencie, kiedy już trzymał niewiastę za biodra, jej noga błyskawicznie podniosła się, a młodzieniaszek wylądował jakieś 7 metrów od konia, rozwalając po drodze stoiska pobliskich kupców.
- No, no, nooo dystyngowana panienka nie powinna się tak zachowywać! –powiedział pierwszy wyciągając mały, srebrny sztylet, niezbyt ładnie zdobiony.
Wielmożna dama, podciągając wysoko suknie, błyskawicznie wyjęła z podwiązek dwie rzutki. Pierwszą, niezbyt zdecydowanie trafiła w rękę czarnowłosego. Ten upuściwszy sztylet, ze zdziwieniem spojrzał na rękę. Jego kolega natychmiast rzucił się na kobietę. Nie zdążył przejść pół kroku, a już druga rzutka wbiła mu się w bark.
Didegal zauważył, że ruda zupełnie zapomniała o trzecim rajfurze leżącym, na połamanych stoiskach. Zobaczywszy, że ten wyjmuje sztylet identyczny do tego, który już leżał na ziemi, postanowił jej pomóc. Złapał szumowinę za ramiona i ścisnął. Ten zajęczał i upuścił sztylet. Didegal rzucił szumowiną na bruk. Mężczyzna wreszcie mógł spokojnie podejść do swojej znajomej.
- Witaj Strawwen! Trochę się zmieniłaś w ciągu tych kilku lat!
- Witaj, drogi mistrzu! Ty za to w ogóle, nadal jesteś spasiony jak warchoł –odpowiedziała mu z uśmiechem.
- Jednego walka nie nauczy człowieka, wychowania- pomyślał Didegal
- Czegóż to od mnie chciałeś, drogi mistrzu. Czy jest to warte mojej podróży aż z Cafepen? –ciągnęła dalej ruda, oddalając się od coraz większej gromady kmiotków, próbujących pomóc rajfurom. – Nie chciałeś chyba mnie tylko zobaczyć?
-Ależ łaskawa pani, widzenie się z panią, to chyba najwyższa łaska, jaką mogli mnie obdarować bogowie! Ale masz racje, potrzebujemy pomocy.
- Wy? Bracia zielarze, mają problemy? Nie wierzę w to! Ustawiacie wszystkich mieście jak chcecie, więc, w czym może tkwić wasz problem?!- zadrwiła
- No coż.... Jak, by to ująć nie zbyt bezpośrednio... Nie wszędzie możemy się dostać...- odpowiedział, przepuszczając ją przez drzwi tawerny, która wyglądała na zbyt przyjemną.
Didegal uwielbiał ją nie tylko na posługaczki, ale też atmosferę. Jak zwykle, gdzieś przy szynkwasie siedział Gram, miejski harfiarz. To głównie jego muzyka powodował tłok w knajpie.
-Zapraszam moja droga, mam tu własne, miejsce. Usiądziemy i omówimy te kilka spraw.

Brak komentarzy: