DZIEWCZYNKA

Gdzieś daleko, daleko, w złotym świecie, bez chorób i śmierci, szła sobie dziewczynka. Zwykła szara dziewczynka, niczym się niewyróżniająca się od innych małych dziewczynek, jakie widziałeś w swoim życiu.
Dziewczynka szła przez gęsty zielony las, zewsząd otaczały ją wielkie stare drzewa, z korą wręcz czarną, a liśćmi złotymi. Nie szła do babci, jak może Ci się wydawać, tylko szła, po prostu szła.
Na rozdrożu, pomiędzy tymi samymi drzewami, na zwykłym szarym kamieniu siedział człowiek o włosach białych jak śnieg, którego zielone lata dawno już minęły. Było to niebywałe, gdyż w tym świecie nie było starców. Worek pokutny, w który był odziany, przepasany był sznurem. Nie miał kija ani laski.
Dziewczynka zobaczyła starca po kilku minutach swej wędrówki. Najwyraźniej było je przeznaczone spotkać go, tu i teraz.
-Kim jesteś? –spytała ze strachem i zaciekawieniem.
-Jestem starcem.
-Starcem? – powtórzyła. Mama kazała jej się trzymać z dala od czarnych wilków, nie od starców, więc chyba mogła z nim porozmawiać chwilę, prawda?
- Tak, starcem. Wiesz kto to starzec? Twój dziadek na pewno nim jest.
- Mój dziadek, wygląda jak ja.
Człowiek spojrzał na dziewczynkę. Jego oczy wydawały się zmęczone. Widziały już za dużo trosk i rozterek.
- A twoi rodzice?
- Też. I zawsze kupują mi, co chce – pochwaliła się dziewczynka, ale szybko ugryzła się w język. Nie można mówić obcym o tym, co się ma! Jak mogła zapomnieć złote słowa ojca!
- To muszą się o ciebie bardzo troszczyć.
- Tak! Na każde urodziny dostaje co innego – to co powiedział tata szybko się ulotniło. Ten starszy pan... jest przemiły, jak z nim nie rozmawiać?
- Kupują? Tylko? A mówią, że cię kochają?- starzec był bardzo zdziwiony, spał tylko 1000 lat, a ten świat znów zszedł na psy.
- Kochają? - głośno i powoli powtórzyła dziewczynka, naśladując nawet dziwny akcent obcego.
- Nie wiesz, co to znaczy?
-Nie. Co?
-To znaczy, że otaczają cię miłością.
-Miłością?
Siwobrody westchnął. I zaczął tłumaczyć dziewczynce wszystko, co pamiętał, na temat miłości rodzicielskiej.
- Widzisz, drogie dziecko, miłość to coś, co czujesz...
-Czuję...
- Tak, czujesz, tak jak na przykład, gdy upadnie Ci pyszne, zielone jabłko, które bardzo chciałaś zjeść, to wtedy czujesz gniew, a oczy nachodzą ci krwią. Z miłością jest tak samo, tylko nie opiera się ona na rzeczach materialnych.
- Materialnych?- dziewczynka była już zielona z zazdrości, że ktokolwiek jest od niej mądrzejszy.
- Takie, co istnieją i możesz je dotknąć.
- Aha, czyli jak mi dają prezent to nie oznacza to miłości?
- Szybko myślisz- stwierdził starzec- Nie, nie do końca. Rodzic, kiedy kocha dziecko, chce mu kupić wszystko, oddać siebie i cały świat.
- O, tak robią moi. Co to znaczy oddać siebie?
- No choćby chcą sami zginąć, tylko żeby dziecko przeżyło. –odpowiedział jej staruszek, a przed jego oczami ukazał się obraz zniszczonego miasta, wysokich murów, ludzi w mundurach niosących czerwony sztandar. Przypomniał sobie kobietę. Szła, nie wlokła się, ogarnięta czarną rozpaczą, ulicą pokrytą trupami. W rękach miała tobołek. Nie, to nie był tobołek. Niemowlę, z roztrzaskaną główką.
- Och! - starszy pan ocknął się, słysząc piskliwy głosik dziewczynki.
- To bardzo duże po-świę-ce-nie - odpowiedziała zadowolona dziewczynka, tym, że mogła sam wymówić tak trudne słowo.
- Tak, ale niestety, jak pamiętam, dawniej ludzie bardzo pragnęli zdobyć dla siebie jak najwięcej złotych cielców...
- Ojej, a co to znaczy?
- Hm... w sumie to samo, co rzeczy materialne.
- Te, co można je dotknąć?
- Tak –zaśmiał się starzec- i widzisz mała, bardziej obchodziło ich, czy dziecko ma wszystko co chce i na tym opierali swoją miłość.
- To znaczy, że ich nie kochali?
Starzec tylko się uśmiechnął. Coraz wyraźniej, w umyśle, rysował mu się pomysł, aby z tej dziewczynki zrobić swą uczennicę. Musiała być białym krukiem wśród swych rówieśników.
- Kochali, ale nie umieli tego pokazać.
- To ja już nie rozumiem, kochali je a jednocześnie nie kochali...
- Tak, bardzo dobrze to ujęłaś.
Mała istotka spojrzała na staruszka z zdziwieniem i zachwytem. Ktoś po raz pierwszy w życiu powiedział jej taki komplement.
- Moi rodzice mówią tylko: „ucz się! Ucz się! Wydajemy na twoją szkołę tyle pieniędzy! I na te twoje mikrokompy, a ty z tego nie korzystasz.” A później stwierdzają, że krzyczą na mnie, bo się troszczą.
- Biedactwo moje, a przytulili Cię kiedyś?
-Przy..., co?
Staruszek wziął małą na kolana i ścisnął. Dziewczynce najpierw wydawało się to okrutne i ohydne, ale zaraz potem zrobiło jej się ciepło na sercu. Pragnęłaby ta złota chwila trwała jak najdłużej. Po chwili stwierdziła, że te przytulanie jej się bardzo podoba i bardzo żałowała, kiedy staruszek postawił ją na ziemi. Odruchowo spojrzała na genetyk. Wskazywał, że już 17 term temu miała być w domu. Przestraszyła się. Znowu będą jej rodzice robili wykłady, że ich nie szanuje etc. Spojrzała na staruszka. Żal jej było go opuszczać...
- Idź, idź. Ja tu zawszę będę. Możesz do mnie przyjść- czytając jakby w myślach, powiedział starszy pan.
Dziecko odbiegło bez słowa pożegnania, ale po chwili zatrzymało się.
- A co to jest jabłko?
- Przyjdź jutro, powiem ci, jak będziesz chciała.
Legendy podają, że dziewczynka przychodziła dzień w dzień do staruszka, który opowiadał jej o świecie, który pamiętał. Dziewczynka rosła na jego słowach, co było niezwykłe w tym świecie, bo tam nikt nie rósł. W końcu starszy mężczyzna odszedł, a dziewczynka, w sumie już panna, która przejęła jego wiedze, chodziła od polis do polis, pełnych dzieci i opowiadała im o miłości, jabłkach i o innych rzeczach, o których ci mali ludkowie, w swoim długim, życiu nie słyszeli.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Hi