Orginalność lub historia lubi się powtarzać

Tworzyli piękną falangę. 5 rzędów młodych mężczyzn. Przystojnych, dobrze zbudowamych, bez koszul, w skórzanych, ćwiekowanych spódniczkach.
Wyprostowani, gotowi na śmierć. Śmierć, przed którą mogły bronić ich tylko sarissy i małe, okrągłe tarcze.Byli niczym chorągiew swojego pułku. Zostali wyselekcjonowani z najlepszych. Z daleka musieli wyglądać niesamowicie. Wróg widział z przodu tylko 'jeża', co miało powodować w nim panikę. Kiedyś. Może.
Za wysoko wiązanymi sandałami (z owczej skóry oczywiście, w końcu reprezentacja pułku musiała wyglądać fenomenalnie), pojawiały się zniszczone wielodniowymi marszami klapki. Ale najczęsciej pojawiały się poprostu bose stopy. Ich krokom towarzyszył trzask karabinów, uderzających o gołe uda. Żołnierze, mieli na sobie zwykłe, króciutkie, płucienne 'egipcjanki'. Ale trzeba przyznać, że i tak było im gorąco. Humor poprawiał im tylko widok przełożonych gnających na spoconych koniach, w białych, mokrych koszulach, wyraźnie kontrastujących z ciemną, sparzoną słońcem, skórą. Od czasu do czasu, mały oddział popadał w euforię dostrzegając, na horyzoncie, smażącego się w brązowej, wyprofilowanej, zbroi dowócę. Chociaż, posiadali chroniące przed słońcem, hełmy z pioruposzami (z wewnętrznym systemem klimatyzacyjnym, radiem, radarem, oraz połączeniem satelitarnym. A także w zależności od koloru piuropuszu, czyli rangi, odpowiedniej wielkości, dodatkowa ilość wody pitnej. Wydaje się oczywistym, że hełmy i pioropusze stały się obiektem marzeń, ale też zawiści. lady jakie na skórze wypaliła im rozpalona do białości zbroja, pozostaną na zawsze. Albo do następnej bitwy. Dobrze sukinkotom tak. Wynoszą się ponad i zadzierają nosa. Każdy żołnierz w głębi nienawidzi i podziwia swojego dowódcę. Jednak posłuch miał tylko On. Z Niego nikt się nieśmiał. Tym bardziej, że ubierał się jak oni, że znosił z nimi trudy marszu i walki. Był inny od piuropuszy. Znał ich. Ale opowiemy o tym później.
Teraz zerknijmy do wozu transportowego kapłanów, gdzie wśród tłumu starców znajdowała się pewna młoda kobieta, ubrana w zwykły chiton. Wzbudzała sensacje. Znaczy, chodziła z rozpuszczonymi włosami. Długimi, brązowymi. Lekko przetłuszczonymi. A to nie przystoi kobiecie. Znaczy młodej damie. Znaczy dziewczynce. Tym bardziej nie w towarzystwie starców. Znaczy sie kapłanów. Znaczy sie mężczyzn w odwiecznym celibacie.
Była wysoka, jak na swój wiek, i przeraźliwie chuda. Ci co znali ją najdłużej, dodawali do zbioru jej wad długą szyję i nie proporcjonalnie małą głową. Co sugeruje nam, żę wyglądała jak kaczka. Albo łabądź (ale taki prawdziwy łabądź nie ten z poetyckich epitetów). I jeszcze piegi.
Tak czy siak, bez względu na to jak wyglądała, stała teraz pośrodu wozu, nie wiedząc dokładnie gdzie jest i co ma robić. Mężczyźni ignorowali ją. Takie rzeczy denerwują ludzi. A gniew powoduje, że mózg człowieka szaleje.
Przyszedł piuropusz z kapłanem boga Ktha.
- Co tu robi kobieta? - ledwie dosłyszalnym szeptem zapytał dowódca. Jednocześnie kiwając głową i śląc nieszczery uśmiech ku dziewczynie.
- Kapłanka, córka kogoś ważnego z Aten. Kazali nam ją przyjąć ze względu na ojca. Przyda się podczas rytuału. Teraz trzymamy ją z daleka, nie jest potrzebna - odpowiedział mu kapłan głośnym i doniosłym głosem. Ludzie tacy jak on zwykle szepczą tylko z innymi podobnymi sobie. I tylko w momencie kiedy zaczynają spiskować. I tylko w ciemnych korytarzach. Zdaniem tego człowieka, szeptu nie można marnować na zwykłe plotki. Jest to coś dużo bardziej wartościowego i nie wiadomo kiedy może się przydać, więc lepiej nie używać go na daremno.
Krew napłyneła dziewczynie do głowy, a dłonie same ścisneły się w pięsci, niczym w antycznych posągach. Zrobiła krok do przodu, a jej twarz zrobiła się czerwona ze złości. Oczywistym jest, że musiała powstrzymać ją jakaś dłoń na ramieniu. Ta należała do piuropusza najniższego rangą.
- Nie warto - odparł i wyszedł przed transportowiec.
- Nie pójdę za nim. - pomyslała.
Ktoś ją trącił, przechodząc do mapy, rozłożonej na stole. Ktoś krzyknął:
- Ale to oburzające. Jakim prawem, on jednoczy się z żołnierzami? Przywódca, nie bierze udziału w bitwie, przywódca nie rozmawia z zwykłym bojownikiem. On powinien siedzieć na wzgórzu i obserować.
- Tak, tak!! Każdy to wie - wtórował małemu kapłanowi, grubszy.- Ale to wszysto wina tej nowej tradycji. Spójrzcie - wysunął ręke w kierunku dziewczyny. Ta momentalnie oblała się rumieńcem, gdy dostrzegła, że wszystkie pary oczy spoczeły, przez sekunde, na niej.- Wśród nas jest kobieta. Ma ona podejmować decyzję, na równi z nami. Dziwicie się, że on się brata z pospulstwem?
- To oburzające - krzyknął najstarszy mężczyzna, jednocześnie uderzając pięścią w stół. Na każdej naradzie musi, ale to koniecznie musi, znaleźć się taka osoba. Inaczej co to by była za narada?
Dziewczyna stwierdziła, że dla niej to za wiele. Wyszła. Na zewnątrz putynia. Kilka namiotów, z dwa czołgi, w oddali tysiące ludzi. Słońce w zenicie grzało nie miłosiernie. Horyzont pływał. Od czasu do czasu udawał, że jest palmą z jeziorkiem. Wiał wiatr. Był zbyt gorący, nie dawał ochłodzenia, a nawet wręcz przeciwnie. Wszechogarniające ciepło. Piekło.
Dziewczyna momentalnie się spociła. Poszukała cienia. A tam czekał już na nią znajomy piuropusz. Kończył męczyć peta. Ostatni buch, ostatnie pociągnięcie. Jeszcze raz. I jeszcze raz i już do płuc wciągał dym palącego się filtra. Staneła obok. Spojrzał na nią, wciąż trzymając w dwóch palcach peta i próbując wyssać z niego całą nikotynę.
- Jak nazywa się Twój bóg? - zagadał - Sinath - obojętnie odpowiedziała. Spojrzała w górę na bezchmurne, piękne niebo. Gdyby tylko nie miało 40 stopni celcjusza.
- Przypadek? Przepaść? I zgiełk? Nic dziwnego, że tu trafiłaś. Przydasz się im podczas ceremoni.
- Jak Cię zwą?
- Lootman. I dzisiaj umrę - wreszcie wywalił peta, w piach. Z jego ust wylaciał gęsty, siwy dym. Spojrzał na zmienny horyzont.
- Znak?
- To chyba oczywiste.
Nastała cisza. Ona nie chciała nic mówić ani wypytywać, chociaż zżerała ją ciekawość. Słyszała pogłoski, jak odbywają się bitwy, jednak nigdy nie mogła w nie uwierzyć. Za kilka godzin zobaczy to na własne oczy.
- Biały kot. Z rudą łatą, jeżeli już chcesz wiedzieć. - powiedział Lootman, wciąż wpatrując się w ten sam punkt na horyzoncie.
- Ale przecież to nie jest żaden znak! -wykrzykneła dziewczyna, wyskakując przed niego, a tym na piekielne słońce. Momentalnie zrobiło jej się mdło od gorąca.
- Jego wnętrzności ciągneły się za nim, kiedy próbował jeszcze iść.
- Aha - odmrukneła jakby było to czymś zupełnie naturalnym. Znów nastąpiła cisza. Piuropusz sięgnał po kolejnego skręta. Kapłanka spojrzała na niego tęsknym wzrokiem.
- Chcesz mała? Wiem, że nie możecie, ale...
Łapczywie chwyciła papierosa i krótkim zaklęciem go podpaliła. Wzieła długi, głęboki wdech.
- Dziekuję - powiedziałą wypuszczając powietrze - Nie myślałeś, że może to współtowarzysze zrobili ci głupi kawał? - podjeła wcześniejszy wątek.
- Nikt mnie tu nie zna. Wszyscy mnie unikają. Cała sprawa została już ropatrzona przez kancelarnika.
Kolejna krępująca cisza. Dziewczynę przerażał fakt, że stoi obok kogoś, kto za pare godzin, bez względu na wynik bitwy, zginie.
- Nie martw się, i tak tu nie pasuję. - mruknął z uśmiechem, zaciągając się.
- Słucham? - odwróciła głowę w jego kierunku, a włosy, pchane gorącym powiewem, popłyneły w jego kierunku. Lootman jednak nic nie zuważył.
- Nie pasuję. Mam wrażenie, że znalazłem się nie w tej rzeczywistości co powinienem.
Spojrzała na niego z przerażeniem. Jak on śmiał coś takiego mówić? I to jeszcze w obecności kapłana. Zauwarzył jej wzburzony wzrok.
- Mi to już jest obojętne co i do kogo mówię, ale chciałbym, żeby ktoś wiedział, w jakiś sposób pamiętał. Nienawidzę wojny. Ja... czuje, tu gdzieś wewnątrz- odwrócił się i chwycił jej dłoń. Przyłożył do swojego serca i spojrzał jej głęboko w oczy.- Czuje, że jest świat w którym to ja prowadzę tłumy i do nich przemawaim. Stoję na scenie i przekazuje im swoje myśli - zaczął mówić z coraz wiekszym przejęciem.- Ukazuję jaki świat jest wspaniały, piękny. A tłum słucha tego co mówie, rozumie, co im przekazuje i mnie kocha, ale też ma własne zdanie. Nie powtarza po mnie bezsensownie. Tam znam i śpiewam swoją pieśń. Tam jest tylko miłość.
- Może wcześniej byłeś bardem? - spytała, z odrazą zabieraąc rękę z jego pancerza.
- Nie wiem. Zresztą jest mi to już obojętne. -zerwał kontakt wzrokowy i oparł się o maszynę, która dawała cień. Był wyraźnie zrezygnowany.
Z wozu transportującego wyjrzała twarz młodego adepta.
- Panno Doo! - wykrzyknął - Zaraz odbędzie się pierwszy etap ceremoni znaków, pani obecność jest niezbędna. Po za tym zaraz zajdzie słońce. A my nie chcemy, żeby panna jutro się pomyliła z powodu nie wysapnia.
Dziewczyna koło piutropusza jęknła, wyrzuciła peta i pobiegła przez zlany słońcem piasek. Nagle zatrzymała się i odwrócila.
- Ucieknij. Skreślę cię z list, zrobię cokolwiek żeby ci pomóc - widać świadomość, że to ona będzie odpowiedzialna, za posłanie go na śmierć, ciąży jej na sumieniu, oraz żołądku.
- To nie ma sensu. Ja tu nie mam sensu. - Zaciągnął się, jak ostatnio resztką peta, odwrócił się i ruszył ku swojemu oddziałowi. Zszokowana, zlana potem dziewczyna została w końcu wciągnięta do wozu kapłanów.
Ceremonia wyglądała dokładnie tak, jak przekazywały stronice podręczników historycznych. Składano ofiarę, wystarczająco dużą by odczytać losy bitwy. Po drugiej stronie, kapłani przeciwników robili dokładnie to samo. Dziewczyna przyglądała się jelitom słonia, jednak nie mogła się skupić. Tyle istnień ludzkich zależy od tego co teraz powie. Ręce jej się trzęsły. Aleksander chodził nerwowo za jej plecami. Jego biały płaszcz szalał od porannego wiatru, przynoszącego ulgę od wiecznego gorąca. Od rana myślał nad czymś intensywnie. Przybyli już wysłannicy wrogich kapłanów. Wszyscy czekali, aż kapłanka powie to jedno słowo. Ale była zbyt zdenerwowana, nie potrafiła się skupić, nie była w stanie szukać. Wszyscy na nią patrzyli, przerażało ją to.
- Głupia kobieta! Dlaczego nie możesz tylko potwierdzić, tego co powiedzieliśmy przed tobą. Flaki są te same, to i znak jest ten sam. Przysłali cię po to żebyś nam przeszkadzała?- wykrzyknął w końcu ten mały kapłan.
- Ale ja... - jękneła. Po czym w jej umyśle nastąpił rozbłysk. Pomyślała - To wszystko już było. To zawsze się powtarza. Bez względu na czasy, bez względu na ironię. Młody władca Aleksander kontra stary tyran Dariusz. Przecież wynik tej bitwy jest oczywisty. Dlaczego go tu nie widzę?
- Może my pomożemy - do przodu wysunął się wysłannik wroga. Jego długa, wielobarwna szata miała u spodu frędzelki. Jednak największe wrażenie robiła misternie zdobiona broda. Długa, lekko kręcona, idealnie wystylizowana.
- Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że przegramy. - powiedział oficjalnym tonem.
- HA! - krzykneli kapłani - znów mieliśmy rację! - podciągneli chitony i zaczeli tańczyć wokoło siebie. Tradycja bywa czasami idotyczna.
Wieść bardzo szybko rozeszła się wśród oddziałów, które zaczeły wiwatować.
- Jednak... - próbował zacząć wysłannik, ale nikt go nie słuchał. Zrezygnowany podszedł do jedynej spokojnej osoby, dziewczyny stojącej naprzeciw rozkładającego się już słonia.- To jest nasza lista ludzi, którzy otrzymali znaki. Tu jest druga lista - podał jej drugi zwinięty papirus - z której, wasi mężowie, którzy mają dziś zginąć, mogą wybrać sobie przeciwnika. A to jest prywatna lista dla Aleksandra - spojrzała na niego przerażona
- Jak to dla Aleksandra? - wyszeptała, odgarniając muchy z twarzy, a tym samym, rosmarowując krew na policzkach. Jednak wysłannik zignorował jej pytanie i odszedł.

Brak komentarzy: