Miejsce, w którym nikt z nas nie chciałby się znaleźć

Dzień jak codzień. Wstał wcześnie rano. Przez zapuchnięte oczy nie dostrzegał niczego. Powoli zatoczył sie do kuchni. Strasznie bolała go głowa, jakby ktoś wwiercał mu malutkie śróbki od środka. Trrr, trrrr - w uszach szumiał dzwięk wiertarki. No tak, nie pamiętał poporzedniego dnia, to pewnie znaczy, że była dobra zabawa. Dla kogoś napewno. Zaraz zaraz, ale przecież nie pamięta tez poprzednich dni.
- Nie. Zdecydowanie jest za wcześnie na jakiekolwiek racjonalne myślenie.
Problem został odłożony na później. Nalał sobie kawę z ekspresu. Przetarł oczy z śpiochów, ziewną i długo sie przeciągał. Wyglądał przy tym jak wyrośnięty szczeniak, ręce powędrowały, każda w swoją, przeciwną od drugiej, stornę. Wziął filiżankę i podszedł do okna.
- Jaki piękny czerwony wschód - pomyślał - wręcz krwawy. I piękna pomarańczowa zorza. jakby cały świat płoną.
Pociągnał łyk - Bleh, jaka lura.- czym prędzej wylał ją do zlewu i zaczął zaparzać nową. Gdy tylko się odwrócił za oknem coś przeleciało. Zerknął przez ramię, ale stwierdził, że tylko mu się zdawało. Stał tak, oparty o blat i czekał na lepszą kawę, gdy nagle do szyby okna przyklejiła się twarz. Była pełna lęku, grozy i cierpienia. Usta wykrzywiły się w grymasie potwornego bólu, nieskączonej męki fizycznego bólu. Nastepnie przykleiła się następna twarz i następna i następna. Mężczyzna nie wiedział co zrobić. początkowo chciał pomóc, jednak gdy pojawiały się następne twarze, ogarnął go lęk. Serce zaczeło mu bić coraz szybciej i szybciej. Źrenice się rozszerzyły, na dłoniach pojawił się pot. Człowiek stał w swojej kuchni jak wmurowany, obserwując nieludzkie cierpienia twarzy. W pewnym momencie twarze, dłonie , ręce, ciała, zaczeły przeciskać się przez szkło, jakby było ono cieczą. Usilnie próbowały się dostać do środka, dosięgnąć swoimi na wpół rozłożonymi palcami człowieka sztywno stojącego przy blacie. A błona, która ich dzieliła nie wydawała się długo utrzymać. Mężczyzna nagle się ocknął i zaczął uciekać. Jednak nie miał gdzie, w następnych pokojach, w oknach działo się to samo. Żywe trupy, próbowały go dosięgnąć i wciągnąć w swój ból.
- Ratunek.. ratunek -myślał płochliwie, co chwila przełykając ślinę. - Łóżko! Sen! Byle zasnąć, bądź byle się obudzić!- Wbiegł spowrotem do sypialni, pod kołdrę. Zwinął się do pozycji embrionalnej, mocno zamknął oczy. -To nie prawda, to sen, ich tu nie ma. - Serce waliło mu jak młot. Krążąca krew w głowie zagłuszałą jego własne myśli. Krew? Nie to mała wiertarka, wkręcająca minaturowe śróbki.
Mężczyzna wstał. Był wczesny poranek, ale wyglądał na późny wieczór. Za oknem błyszczała łuna palącego się świata. Jednak nie mógł tego dostrzec przez zapuchnięte oczy. Strasznie bolała go głowa.
- No tak znowu kac- pomyślał i zatoczył się do kuchni, by zaparzyć sobie poranną kawę.
Z góry obserowały go dwie postacie.
- I tak cały czas? - spytała mniejsza.
- Tak.
- Jak długo?
Cisza.
- Jak długo?- słabym głosem powtórzyła
- Sam wiesz, jak długo.
- Jak to? To nie możliwe, nie nie... to ..
-Tak, Twój umysł nie jest tego w stanie pojąć.
- Dlaczego on tak...?
- Za karę.
- Nie mógł być aż tak okrutny - stwerdził z smutkiem.
- Nie wiesz, nie znałeś go.
- Gdzie w tym wszystkim sprawiedliwość?
- To Jedyna i Słuszna Sprawiedliwość. Niedługo to zrozumiesz. Chodź...

Brak komentarzy: