Pamiętnik królowej Fari

Zaczynało się ściemniać. Na niebie pojawiły się oba księżyce Dabuxu zwanego potocznie przez kolonialistów fioletową planetą, ze względu na typowy kolor tutejszej fauny. Ganpie zaczęło powoli ogarniać zmęczenie, miała już dość odganiania się od tego małego robactwa znajdującego się wszędzie.
- I na dodatek strasznie gryzą- pomyślała
Miała też dość grzebania w piasku bez najmniejszego efektu. Nagle spod warstwy jaskrawo fioletowego piachu ukazał się mały, zniszczony, skórzany notatnik, okuty w piękne wzory czystym mithrilem.
- To musi być to! –pomyślała Ganpie- O Bogini! Dzięki Ci!
- Hej chodźcie tu! –krzyknęła pełnym entuzjazmu głosem- znalazłam! To jest to! To musi być to. Ha ha! Wreszcie! O Bogini!
- Nie, nie może być.. – odkrzyknął Cyxyn- Aaaa patrzcie. Tak to jest „Pamiętnik królowej Fari”! Oj nie płacz już Ganpie. Albo nie, chodź popłaczemy razem! Hura!!!
- Po tylu latach szukania –powiedział spokojnie, bez krzty uczucia, Ambasador- Wreszcie! Drogie dzieci, gratuluje! Będziecie sławni w całej Koloni. Co ja mówię? Będziecie sławni nawet na krańcach wszechświata. Idę powiadomić Komisję. Będą zadowoleni z efektów waszej pracy. Ja także jestem.
- Wreszcie będę mógł jechać do domu i spotkać moje ukochane żony, a nie opiekować się tymi dzieciakami –dodał w myślach.
- Krańcach wszechświata...?- twarz Ganpie ogarnął smutek, co na jej zawsze uśmiechniętym obliczu wyglądało trochę zabawnie- Na Tycoonie też?
- Na pewno. Przestań się martwić! Dzisiejszy dzień nie jest do smutku, tylko do radości! A po za tym, jak się smucisz wyglądasz tragicznie! Chodź, idziemy do pobliskiej knajpy napić się tego zielonego świństwa, jakie tu mają- powiedział Cyxyn i pocałowawszy Ganpie w jej łuskowaty, niebieski policzek pociągnął ją w stronę małej glinianej wioski.
***
Fragment „Pamiętniku królowej Fari”, wybrany przez dr Ganpie Faxtu z Tycoonu i dr Cyxyna Halkivan z Dabuxu, dla Komisji Mędrców Najwyższych, przedstawiający atak pierwszych kolonialistów na planetę Dabuxu i przyczynę zaniku całego gatunku bacutów:
„Wczoraj zabili mojego ojca... Znaczy nie konkretnie oni, ale nasi zdrajcy. Wbiegli wieczorem do komnaty, zaczęli dźgać nożami w łóżko. Mój ojciec domyślał się, że w wokół niego jest pełno szpiegów i łotrów czyhających na jego życie, więc od blisko tygodnia spał w komnacie przyległej do swojej. Strasznie się bał. Widać to było po nim. Włosy mu osiwiały, twarz pokryła się zmarszczkami. Jadał bardzo mało. Dranie podziurawili jedynie worek z piaskiem, mający udawać mojego ojca. On może by przeżył, gdyby nie chęć zemsty. Wybiegł z pokoju obok ze swoim mieczem, „Adeftrem”, żądnym krwi wrogów. Niestety, złamał się już przy pierwszym uderzeniu. Obcy mają zbyt dobrą broń, której działania nie znamy. Gdy „Adeftrem” się złamał, ojciec rzucił się na wrogów z gołymi rękami. Padł jeden strzał, wydawałoby się, że to leciał komar. Potem drugi, trzeci i cała seria. Ledwo co poznałam ciało. Oni są strasznie brutalni, zupełnie niemoralni, nie mają uczuć! Nie troszczą się o nic i o nikogo. Teraz rozumiem dlaczego ojciec ich zaatakował. Też bym tak zrobiła. To nie tylko nienawiść i chęć zemsty, ale i honor. Bo HONOR to jest jedyna rzecz, która nam została. Nie czuje już smutku. Nie mam siły, żeby go czuć. Jeszcze wczoraj płakałam cały czas. Tak, że aż mnie oczy bolały. Nic mi nie dawały pocieszenia braci, wojów i dworzan. Nie chciałam żyć. Bo po co? Ta walka już nie ma sensu. „Król nie żyje, niech żyje król!” Jestem teraz królową... Nie jestem tą mała dziewczynką, bawiącą się na dziedzińcu, nie jestem już tą panną czekającą na księcia, którego poślubiłabym dla układu politycznego. Jestem królową... I co z tego? Nawet nie było koronacji. Tydzień temu zamordowali arcybiskupa. W podobny sposób jak ojca, tylko, że ona nie była tak przezorna i spała w swoim łóżku. Bogini okrutnie zemściła się za śmierć swojej kapłanki. Żaden z zamachowców nie pozostał przy życiu. Koronowałam się sama. Ręce mi drżały, po tym lodowato chłodnym złomem, który kiedyś nazywali koroną moich przodków. Ze smutku, złości, a przede wszystkim nienawiści, tak mocno wbiłam palce w „jabłko”, że aż poleciała mi krew. Bólu już nie czuję i nie będę już czuć. Wieszcze uznali, że to znak. Znak końca naszej dynastii, naszego świata. Nadchodzi coś nowego. Mnie to nie obchodzi, nie dotyczy. Wiem, że tego nie dożyję. To niemożliwe. Muszę poprowadzić mój lud na pewną śmierć.
Z rana przynieśli mi zbroje. Kiedyś ucieszyłabym się. Biegała w koło niej. Oglądała, cieszyła nią oczy. Delikatnie dotykała cudownych wzorów wykutych przez naszych kowali. Tych pięknych liści, układających się w nasze godło. Nie, nie dziś. Założyłam ją sama, nie czekałam na służbę. Nie zrobiłam tego z ciekawości, żeby zobaczyć, jakbym wyglądała. Miesiąc temu, jeszcze bym postała przed lustrem, poprawiła bordowy płaszcz, tak jak robił to mój ojciec, żeby lepiej leżał. Dziś nawet płaszcz nie jest bordowy.
Wyszłam od razu z pokoju. Dwórki na mój widok przestraszyły się. Myślały, że jestem mężczyzną. Pouciekały, pod znajdujące się po drugiej stronie korytarza, okna. Zaczęły piszczeć i krzyczeć. W czasie tych kilku minut, kiedy próbowałam je uspokoić, nabawiłam się kilku siniaków i zadrapań. Kto by się spodziewał, że moje dwórki są takie odważne? Garstka śmiechu rozpłynęła się po zamku. Na moment jakby zrobiło się jaśniej. Ale tylko na moment. Już nawet zapomniałam, jak brzmi śmiech.
Wyszłam od razu na dziedziniec. Nie widzę sensu w sentymentalnych wspomnieniach. Nie widzę sensu już w niczym, tylko w zemście.
-Wiwat królowa!
-Bogini chroń naszą królową!
Te głosy nie były pełne entuzjazmu. Było w nich wiele smutku, nieszczęścia. Można było z nich odczytać ten miesiąc pełen strachu, żalu, płaczu i nienawiści. Wiem, że oni pragną zemsty tak samo, jak ja. Oni też utracili rodzinę i bliskich.
Nam, bacutom, została tylko śmierć. Najeźdźcy są wyżej rozwinięci niż my. Mają lepszą broń, która przebija bez problemu nasze zbroje. Są w posiadaniu niezwykłych latających maszyn, które wyglądem przypominają nasze smoki, ale są niezniszczalne. Są także piękniejsze niż nasze smoki. Są bardziej błyszczące, zwinniejsze i zgrabniejsze.
Pamiętam jak przylecieli. Zresztą wszyscy to pamiętają. To było tak niedawno. Za pozwolenie zbadania naszej planety obiecali pomoc w rozwoju cywilizacyjnym, czy jak to się zwało. Nie zgodziliśmy się na to, bo wiemy, że potrafimy sami dojść do takiej technologii. Trochę by to nam zajęło, ale osiągnęlibyśmy taki sam rozwój, jak oni. Nie jesteśmy jakąś zacofaną rasą! Udowodnimy im to, choćby naszą śmiercią! Nie można się bać, strach zabija duszę!

Brak komentarzy: